Marcin Lewandowski to nie tylko świetny sportowiec, ale przede wszystkim - człowiek, który mimo sukcesów - jest normalny. On nie ma problemu się spotkać - mimo, że nie ma czasu na nudę. Zawsze spotkanie z takimi ludźmi jest bardzo budujące i dodaje motywacji 😉 O "Lewym" usłyszałam przed sześcioma laty i to właśnie wtedy przeprowadziliśmy pierwszy wywiad (czerwiec 2011).
Trochę się od tamtego czasu zmieniło, jeśli jesteście ciekawi co sześć lat temu Marcin miał do powiedzenia - zapraszam 😉
Mimo młodego wieku ma na koncie wiele sportowych sukcesów. Zawdzięcza je ambicji i waleczności, ale także - co podkreśla - trenerowi, którym jest jego starszy brat.
Jakie wydarzenia z czasów dzieciństwa zapisały się szczególnie w Twojej pamięci?
Zawsze miło wspominam rodzinne wyjazdy pod namiot nad jeziorko, gdzie spędzaliśmy czas bez komputerów, Internetu… Chodziliśmy na grzyby, łowiliśmy ryby, bawiliśmy się w podchody, budowaliśmy domki na drzewach. Jeśli chodzi o sportowe wydarzenia, to ślad po jednym z nich widać do dziś na mojej głowie! Biegłem na trening do lasu i zagapiłem się na przejściu przez ulicę – potrącił mnie autobus. Wstrząs mózgu na szczęście nie był bardzo poważny, ale blizna pozostała.
Starszy brat Tomasz jest Twoim trenerem. To niewątpliwie duże wsparcie, ale czy zdarzają się Wam kłótnie?
Kłótnie się nie zdarzają, jedynie wymiana poglądów – bez podnoszenia głosu i rzucania talerzami [śmiech]. Czasem trudno nie ulec emocjom. Ale nie wyobrażam sobie innego rozwiązania. Ten układ działa już długo – ufamy sobie wzajemnie, obaj angażujemy się całym sercem, utożsamiamy się z naszymi celami. Lepiej nie mogłem trafić. Mój trener to wybitny fachowiec. Czasem sam się dziwię, że ma takie umiejętności i wiedzę. Jest też świetnym menedżerem – odpowiada za całą logistykę, marketing, odnowę biologiczną, politykę startową. To człowiek orkiestra. Zawsze mówi, że jest szczęściarzem, bo już na początku drogi trenerskiej znalazł zawodnika, który osiem lat później został mistrzem Europy. A ja mówię, że miałem szczęście, bo trafiłem w ręce najlepszego szkoleniowca. To jest symbioza.
Jesteś również studentem Instytutu Kultury Fizycznej Uniwersytetu Szczecińskiego. Życie studenckie, imprezy, a później treningi i zwycięstwa – czyli jednak można to wszystko ze sobą pogodzić?
Studia już kończę, na pewno będę tęsknił za uczelnią, tym bardziej że wykładowcy są rewelacyjni. Wspierają mnie jako studenta i sportowca. Opuszczam dużo zajęć, muszę więc uczyć się w trybie zaocznym. Ale dzięki przychylności władz uniwersytetu mogę kontynuować przygodę sportową. Nie zasmakowałem życia studenckiego, bo czas wypełniały mi treningi i nauka. Ale poznałem mnóstwo wspaniałych ludzi, nieraz robiliśmy razem coś fajnego. Na imprezy chodziłem niezwykle rzadko, a jeśli już – to wcześnie z nich uciekałem, by się wyspać, zregenerować po treningu i zebrać siły na kolejny. Nie można mieć wszystkiego naraz. Zależało mi, aby rozwijać się naukowo, ale też chciałem uprawiać sport – a tego nie da się odłożyć na później. To tylko krótka chwila w życiu.
Każdy ma jakiś dar. Ja nie jestem intelektualistą, brak mi talentu plastycznego, ale mam silne nogi i bardzo mocne serce. To są narzędzia. Używam ich najlepiej, jak potrafię. 100 procent na bieżni nie wystarcza – każdy daje z siebie 100, dlatego ja daję 110. Ale które miejsce to mi przyniesie w zawodach, jaki czas? To już pozostawiam Najwyższemu. Mój trener za wzór stawia mi Adama Małysza. Na treningu haruję jak wół, na bieżni robię swoje, poza bieżnią też staram się zachować dobrą postawę. Sport uczy mnie życia, dzięki niemu ja uczę innych. Staram się wykorzystać sport do tego, by być dobrym człowiekiem. Bo sportowcem będę przez przysłowiowe 5 minut, a dobrym człowiekiem muszę być do końca życia…
Modlisz się przed zawodami?
Zawsze. I nie tylko przed zawodami. Modlę się podczas biegu, w ciągu całego dnia. Staram się też, by moje czyny były moją modlitwą. Mam świetnego nauczyciela – trenera. Czasem razem się modlimy.
2 sierpnia 2010 roku, Mistrzostwa Europy w Barcelonie. Wiedziałeś, że będzie złoto?
Czułem, że jest blisko. Wiedziałem, że wszystko jest w moich rękach – a raczej nogach, ale w sporcie nie można być niczego pewnym.
Jesteś także zwycięzcą w plebiscycie na Najlepszego Sportowca Bydgoszczy 2010 roku. Czym była dla Ciebie ta nagroda?
W zeszłym roku brałem udział w wielu konkursach i plebiscytach. Jeszcze niewiele osób kojarzy mnie z Bydgoszczą, na mistrzostwach Europy reprezentowałem Polskę, a oczywiście przynależę do klubu w tym mieście. Fachowcy, dziennikarze docenili moje sportowe osiągnięcie i uznali je za największe, chyba dlatego, że żadnemu Polakowi w historii ta sztuka się nie udała. Najbardziej cieszy mnie jednak prosportowa atmosfera w Bydgoszczy; to, że mój sukces służy promocji miasta i zdrowego trybu życia, czyli uprawiania sportu. Czuję się tam doceniany, potrzebny. Mam nadzieję, że dla Bydgoszczy, także dla Polski, uda mi się zrobić dużo więcej. I wierzę, że swoją postawą na bieżni i poza nią przyniosę radość wielu Polakom.
Niedawno wróciłeś ze Stanów Zjednoczonych. Jak wspominasz ten pobyt? Był czas na odpoczynek?
Było ciężko: bardzo trudny trening, czasem wredna pogoda. Niedziele zawsze były wolne, ale tylko raz mieliśmy siłę gdzieś pojechać – wybraliśmy Las Vegas, bo było najbliżej. Taki relaks w przerwie między treningami jest niezbędny i dla ducha, i dla ciała. Całe zgrupowanie było fantastyczne. Wraz z innymi zawodnikami tworzyliśmy zgraną paczkę i udało się ten czas dobrze spożytkować.
Zbliżają się wakacje. Czy to oznacza, że mistrz Europy będzie miał chociaż miesiąc dla siebie?
W tym sezonie na zgrupowaniach spędzam około 230 dni. Zawody, wyjazdy na badania, konsultacje zajmują około 60 dni w roku. Dochodzą jeszcze zobowiązania wobec klubu i sponsorów. Praktycznie trzeba trenować przez cały rok. Dlatego podczas wakacji nigdy nie mam wolnego, poza niedzielami. Mogę leżeć bykiem jedynie dwa tygodnie w roku, i to po sezonie [śmiech] – w październiku.
Dziś kolejny start na Diamentowej Lidze w Birmingham na 800m. Życzymy powodzenia!
___
Źródło: magazynfamilia.pl
Fot.: archiwum prywatne Marcina Lewandowskiego
Źródło: magazynfamilia.pl
Fot.: archiwum prywatne Marcina Lewandowskiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz