Ta niezwykła rozmowa odbyła się w domu, w którym wychował się ksiądz Jerzy Popiełuszko. Dziś mieszka tam mama księdza, pani Marianna Popiełuszko, oraz jego młodszy brat Stanisław wraz z dziećmi. Starszy brat Józef jest częstym gościem w domu rodzinnym.
Jakim człowiekiem był ksiądz Jerzy?
Józef Popiełuszko: Pamiętam, że opowiadał, jak w stanie wojennym, w święta Bożego Narodzenia, jeździł samochodem na bramki, gdzie stało wojsko, żeby podzielić się opłatkiem z żołnierzami. To byli różni ludzie. Czasem, jak tylko przyjeżdżał, wyciągali broń. Gdy jednak widzieli opłatek, to zaczynali płakać. Dziękowali, że o nich pamięta. Brat prosił też, żeby z parafii wynosić herbatę dla tych z ZOMO, którzy stali przed bramą.
Alfreda Popiełuszko: On nie potępiał ludzi. Był tylko przeciwny systemowi komunistycznemu.
A czy zapamiętał Pan coś szczególnego z czasu, gdy ksiądz Jerzy był jeszcze dzieckiem?
Józef Popiełuszko: W tamtych czasach dzieci chodziły paść krowy.
Pamiętam, że budowaliśmy ołtarzyk, a później były takie zabawy, że niby Mszę św. odprawia [uśmiech]. Mieliśmy sąsiada, który został księdzem. Brat lubił z nim rozmawiać. Zawsze przed szkołą szedł 5 kilometrów do kościoła parafialnego w Suchowoli, żeby służyć do Mszy Świętej. Pamiętam też, jak raz rozbiłem mu głowę. Stał za oborą, a ja pomyślałem, że jeśli rzucę kamyczkiem, to ucieknie. A on dostał w głowę. Później musieli mnie szukać, bo ze strachu się ukryłem.
Jaka była wówczas Wasza rodzina? Czy modliliście się wspólnie?
Józef Popiełuszko: Zawsze w maju było u nas nabożeństwo majowe, w czerwcu – czerwcowe. W lipcu odmawiana była Litania do Najświętszej Krwi Pana Jezusa, a w październiku Różaniec. Obowiązkowo w każdą niedzielę chodziliśmy do kościoła. Nie było ważne, czy był duży mróz i śnieg, czy też upał. Zawsze musieliśmy być w kościele.
Marianna Popiełuszko: Wspólne modlitwy odmawiane były w środy, piątki i soboty. Na ścianie wisiał obraz, my klęczeliśmy i razem się modliliśmy.
Czy ksiądz Jerzy opowiadał coś o swoim pobycie w wojsku? Był w specjalnej jednostce dla kleryków o zaostrzonym rygorze...
Józef Popiełuszko: Jerzy opowiadał mi, że został ukarany za nieposłuszeństwo, bo nie chciał zdjąć z palca różańca-obrączki i medalika z piersi. Za karę musiał trzy godziny stać boso na betonowej posadzce, w pełnym umundurowaniu i z ciężkim plecakiem, a oficer polityczny mu ubliżał. To zostało bardzo dobrze pokazane w filmie Popiełuszko – Wolność jest w nas.
Jak wspominają Państwo przyjazdy księdza Jerzego do domu rodzinnego, gdy już pełnił posługę w Warszawie? Czy przyjeżdżał na dłużej? Czy był zawsze ubrany w sutannę?
Józef Popiełuszko: Przyjeżdżał zazwyczaj na krótko. Mama zawsze piekła dla niego chleb, aby mógł go wziąć ze sobą do Warszawy. Na prywatne wyjazdy nie zakładał sutanny, tylko koloratkę. Dziś powiedzielibyśmy, że jak przyjeżdżał do domu, to był ubrany „na luzie”.
Alfreda Popiełuszko: Pamiętam, jak w trakcie tych krótkich pobytów mama smażyła mu placki ziemniaczane. A gdy chciał naprawdę odpocząć, wyjeżdżał gdzieś w góry albo nad morze – najczęściej z młodzieżą lub pracownikami służby zdrowia. Ale już pod koniec życia zawsze jeździł w sutannie. Mówił, że jak zobaczą kapłana w sutannie, to będą mieli szacunek. Z Bydgoszczy, gdzie odprawił ostatnią Mszę Świętą w życiu, też wracał w sutannie… Wtedy został porwany przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, a następnie bestialsko zamordowany.
Pamiętacie Państwo swoje uczestnictwo w Mszach Świętych za Ojczyznę odprawianych przez księdza Jerzego?
Józef Popiełuszko: Tak. Przygotowując się do nich, Jerzy pytał robotników: „Rozumiecie, co ja mówię? Jeśli wy rozumiecie te kazania, to i uczeni zrozumieją”. Funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa strasznie go pilnowali. Po każdej Mszy Świętej chcieli go porwać. Dlatego Jerzego zawsze trzeba było przebierać, żeby mógł bezpiecznie wyjść nierozpoznany – w tym celu na przykład doklejano mu wąsy.
Alfreda Popiełuszko: Kiedyś wyszedł z kościoła przebrany, z jakąś kobietą pod rękę. Musiał się w ten sposób ratować, bo czyhali na niego tajniacy. Nam też nakazywał, abyśmy po skończeniu Mszy Świętej jak najszybciej stamtąd uciekali. Msze Święte za Ojczyznę były niezwykłym przeżyciem, przyjeżdżali na nie ludzie z całej Polski, od morza po Tatry. Ksiądz Jerzy z nami rozmawiał tak normalnie, ale gdy głosił kazania, to miał zupełnie inny ton wypowiedzi.
Czy ksiądz Jerzy czymś się martwił?
Alfreda Popiełuszko: Martwił się o każdego. Problemy innych to były jego problemy. Wysłuchiwał wszystkich, a nawet płakał z nimi. U niego nigdy nie było spokoju. Ilekroć do niego zajechaliśmy, mówił: „Zostawcie mnie, bo chcę być trochę z rodziną. Nie zawsze mnie odwiedzają”.
Józef Popiełuszko: On miał dużą rodzinę. Gdy ktoś został aresztowany, to on musiał pomóc jego bliskim. Martwił się o innych bardziej niż o siebie. Pamiętam, jak mi mówił, że wrzucili mu cegłę z ładunkiem wybuchowym do mieszkania. Kilka razy robili na niego zamachy. Opowiadał mi kiedyś, że gdy wracał z Okopów, to na wiadukcie jakiś samochód tak ściął, że urwał lusterko w jego aucie.
Ksiądz Jerzy mówił coś o śmierci?
Józef Popiełuszko: Wspominał, że go śledzą. Mówił, że pomalowali mu samochód i poprzebijali koła.
Pamięta Pan swoje ostatnie spotkanie z bratem?
Józef Popiełuszko: Oczywiście, że pamiętam. To było przed moim wyjazdem do Niemiec, czyli w sierpniu 1984 roku. Pojechaliśmy do niego do Warszawy, a on nam powiedział: „Ja mogę zginąć, ale Wy będziecie mieć lepiej”. To „Wy” oznaczało Polskę i naród polski.
Co było później, już po zabójstwie?
Marianna Popiełuszko: Przypominało się, jaki był ksiądz Jerzy. To trzeba było przeżyć…
Józef Popiełuszko: Byłem wtedy w kościele Świętego Stanisława Kostki, w parafii księdza Jerzego. Na wieść o tym, że wyłowiono jego ciało, ludzie zaczęli płakać w głos. A kiedy jego zwłoki zostały już przewiezione do Białegostoku, to razem z rodzicami i rodzeństwem pojechaliśmy do księdza prymasa, żeby wystąpił z prośbą o zwrócenie ciała księdza Jerzego do Warszawy. Gdy rano zajechaliśmy po nie do Białegostoku, brama wjazdowa na teren kostnicy była zamknięta. Pracownicy tłumaczyli, że niby klucze gdzieś zginęły. Nie chcieli otworzyć, bo pod bramą było bardzo dużo ludzi, którzy przyszli, żeby oddać hołd księdzu Jerzemu. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Białegostoku, to ludzie ze zniczami stali na drodze. W parafii księdza Jerzego, w kościele św. Stanisława Kostki całą noc trwało czuwanie przy trumnie. Ludzie czekali w bardzo długich kolejkach. Wieczorem przywieźli ciało, a na drugi dzień był pogrzeb. Wzięły w nim udział setki tysięcy ludzi. Byli dosłownie wszędzie. Na drzewach, dachach, gdzie się tylko dało…
Alfreda Popiełuszko: W Warszawie ludzie czekali już na ciało księdza Jerzego. Mówili, że ksiądz Jerzy się nie spóźni. To było 2 listopada. Po śmierci to już dla nas był ksiądz Jerzy, a nie Jurek. Od listopada 1984 roku, każdego 19 dnia miesiąca, aż do beatyfikacji, mama zamawiała w parafii w Suchowoli Msze Święte w intencji księdza Jerzego. Teraz, po beatyfikacji, nadal je zamawia, ale już dziękczynne, za wyniesienie księdza Jerzego na ołtarze.
Gdzie Pani jako matka męczennika szukała pocieszenia?
Marianna Popiełuszko: A gdzie szukać pocieszenia, jak nie u Matki? Maryja jest, zawsze była i będzie Pocieszycielką.
Czy marzyła Pani kiedyś o tym, że ksiądz Jerzy będzie wyniesiony na ołtarze jako błogosławiony?
Marianna Popiełuszko: Najpierw trzeba było się modlić o to, żeby został księdzem. Po sąsiedzku mieszkał ksiądz. Do naszej parafii w Suchowoli zaliczały się kiedyś cztery miejscowości, więc było tam bardzo dużo księży. Marzyłam o tym, aby być matką kapłana. I później, jak to wszystko się stało, zgodziłam się z wolą Bożą. Maryja też cierpiała pod krzyżem. On był kapłanem z powołania. Przeżywam wielkie wzruszenie, bo kto we łzach sieje, w radości żąć będzie. Kiedy przyszła śmierć, to płakałam i siałam w smutku. Ale teraz, kiedy dożyłam tych chwil, przeżywam wielką radość.
Niedziela 6 czerwca 2010 roku. Beatyfikacja księdza Jerzego. Jaki to był dla Państwa dzień?
Marianna Popiełuszko: Otrzymałam od Boga łaskę.
Józef Popiełuszko: To była wielka radość. Aż trudno opisać.
W tym pokoju wisi obraz, który otrzymała Pani od arcybiskupa Kazimierza Nycza 19 października 2010 roku. Jakie znaczenie ma on dla Pani?
Marianna Popiełuszko: On jest dla mnie jak relikwia.
___
Źródło: magazynfamilia.pl
Fot.:Muzeum Ks. Popiełuszki/WP Wiadomości/Par.pw. Św. Stanisława Kostki w Warszawie; Gość Legnicki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz