Kiedy udajemy kogoś innego niż jesteśmy - jesteśmy niewiarygodni. Mam się nagle usztywnić? Przecież wtedy nie byłbym sobą - mówi ks. Jan Kaczkowski
Witamy się, w końcu to spotkanie po kilku miesiącach. Ks. Kaczkowski zaprasza mnie do *Pokoju zwierzeń*, zaczynamy rozmawiać... Od razu włączam dyktafon, i chociaz na początku luźna rozmowa - wszystko i tak się nagrywa... Pamiętam doskonale, że spotkaliśmy się po krótkiej, konkretnej rozmowie telefonicznej:
- Proszę Księdza, trzeba by się w końcu spotkać na jakąś kawę?
- Na kawę? Na piwo zapraszam.
- Dobra, to kiedy? Dziś jest sobota, we worek?
Zapis tej rozmowy jest właśnie z tamtego wtorku... 😎
Proszę Księdza, kiedy od czasu do czasu rozmawiamy, nie ma Ksiądz problemu aby zaprosić nie na kawę, tylko na piwo. Skąd Ksiądz ma w sobie tyle normalności?
Za wszelką cenę trzeba starać się być normalnym. Kiedy udajemy kogoś innego niż jesteśmy - jesteśmy niewiarygodni. Nie umiem być inny. Mam się nagle usztywnić? Przecież wtedy nie byłbym sobą. Nikt by mi nie uwierzył, że nagle ksiądz Jan się zmienił i teraz chodzi tak jakby połknął kij.
Jakie Ksiądz miał marzenia jako mały chłopiec?
Bardzo rożnie. To ewaluowało. Jako zupełnie mały chłopiec byłem zachwycony kościołem, zwłaszcza krakowskimi kościołami - dużą część swojego dzieciństwa spędziłem w Krakowie. Byłem zachwycony organami, kadzidłem, świecami… Pamiętam, że siostra zakonna gasiła świece takim wielkim "czymś" (śmiech). Wtedy jeszcze przed komunią, na balaskach były wywracane obrusy. Ludzie wkładali ręce pod obrus w czasie przyjmowania komunii świętej. To było takie mistyczne. Pamiętam, że nie rozumiałem o co chodzi z tym "Hosanna". Dlaczego "sutanna na wysokości"? (śmiech). Pytałem się też babci: "Babciu, co to znaczy hymnku"? "Hymn ku Tobie wołając…". Dobrze przeżyłem pierwszą komunię świętą, ale później miałem trochę własnych przemyśleń…
Czyli fascynacja tym, co kościelne na jakiś czas minęła?
Później chciałem być kolejarzem. To mnie strasznie jarało. Następnie przyszedł moment zafascynowania medycyną i prawem. Byłem bardzo bliski do pójścia na prawo, bo medycyna raczej była wykluczona ze względu na wzrok, bo trudno być mikrochirurgiem albo kardiologiem z moim wzorkiem (śmiech).
Kiedy zaczęły się problemy ze wzrokiem?
Od urodzenia.
Medycyna odpadała, a prawo?
Prawo do tej pory mnie kręci. Chciałbym być wyrokowcem. Najbardziej odpowiadałby mi status sędziego, ale pewnie w tej wersji sprzed 1 lipca. Czyli sąd, który docieka prawdy materialnej, przeprowadza dowody, przepytuje świadków. Jako młody chłopak chodziłem na różne sprawy, bo przecież sądy są publiczne.
Prawo to pasja od liceum?
Od liceum. Nie zapominam i nigdy nie zapominałem języka w gębie. Dość sprawnie wychodzi mi logiczne wnioskowanie, szukanie argumentów.
Zainteresowanie prawem i medycyną pomogło tutaj, w zarządzaniu hospicjum?
Bardzo. Nawet to, że przez lata byłem kapelanem w szpitalu - byłem przy reanimacjach i innych zabiegach medycznych. I to mnie też zawsze fascynowało. Gdy mój przyjaciel chirurg cokolwiek zaszywał - pozwalał mi asystować.
I co Księdza w tym fascynowało?
Emocje. Po cichu powiem, że dwa razy stałem do operacji… Wnętrze człowieka jest niezwykle pasjonujące. Pamiętam raz taką sytuację - spowiadałem młodego człowieka przed operacją wyrostka, a później stałem do tej operacji. Kiedy przyszedłem do tego człowieka z komunią świętą, powiedziałem: Wie pan, ja bardzo dokładnie znam pana wnętrze (śmiech). On z pewnością myślał o spowiedzi. To było nie do końca legalne (ciiii……). W życiu się nie domyślił, że zaglądałem mu dosłownie do wnętrza (śmiech).
Ksiądz był przy śmierci kogoś bliskiego ze swojej rodziny?
Jeszcze nie, ale się tego obawiam. Mam kochaną, bardzo leciwą babcię. Ma 92 lata, jest sprawna, śmiga i wszystko z nią dobrze, ale absolutnie nie jestem przygotowany na jej odejście. Próbuję się do tego mentalnie przygotować. Z super - najbliższych nikt mi jeszcze nie umarł. Obecnie zaczynają odchodzić znajomi moich rodziców.
Czego się Ksiądz nauczył od babci?
Dystansu do życia i siebie. Ona się budzi i mówi: właściwie to już powinnam nie żyć a jednak żyję. Życie jest przecież takie ciekawe!
W relacjach ze znajomymi rodziców zauważa Ksiądz współczucie dla siebie?
Nie. To nie jest współczucie a raczej uważność. Kiedy się zachwieję - patrzą czy mi nie pomóc. Nie sądzę też, żeby moi rodzice mi współczuli. Przecież kiedy jestem w domu nie mogę cały czas gadać o chorobie - jest przecież wiele ciekawszych rzeczy do zrobienia.
Jakiej muzyki Ksiądz słucha na co dzień?
Właściwie każdej, no może poza disco polo (śmiech). Bardzo lubię muzykę organową, listę przebojów programu trzeciego.
A jak Ksiądz spędza swój czas wolny, którego mimo wszystko jest tak niewiele?
Dawniej bardzo lubiłem spacery - teraz ze względów oczywistych na spacery nie chodzę, ale czasem robię sobie takie spacery samochodem. Jeżdżę po sopockich lasach i to jest dla mnie odpoczynek. Lubię też podróżować. Może w tym roku pojadę do Macedonii. Jest tam teraz mój kolega, który pojechał na urlop. Jak wróci i powie mi jak tam się poruszać - może jak znajdę jakiegoś kompana - wybiorę się tam. Lubię jeździć poza Unię Europejską, takie podróże zawsze są świetną przygodą.
Konkrety…
Byłem w Senegalu z tatą, bratem i jego rodziną. Była to wspaniała podróż. Byłem w Wietnamie, niedawno wróciłem z Australii. Byłem też na świetnej wyprawie w Armenii i Gruzji z moimi dwoma kumplami. Jeden z nich był doskonałym przewodnikiem.
Rozmawialiśmy w tzw.: *Pokoju zwierzeń* w Puckim Hospicjum, 05 - 07 - 2015
___
Źródło: deon.pl
Fot.: Daniel Krakowiak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz