Czasem nazywają mnie "przyjacielem" Ojca Świętego. Nigdy do tego słowa nie przywiązywałem wagi, bo nigdy - i do dziś dnia - nie uważam się za przyjaciela Jana Pawła II... - mówi kard. Stanisław Dziwisz
Księże Kardynale, zaledwie kilka tygodni minęło od kolejnej rocznicy urodzin Ojca Świętego. Przy człowieku świętym spędził Ksiądz wiele lat. Które świętowanie najbardziej utkwiło w pamięci?
Obchodzenie urodzin związane jest z tradycją niemiecką. W polskiej tradycji obchodzi się raczej imieniny niż urodziny. Ojciec Święty właściwie nie obchodził urodzin. Był człowiekiem wyjątkowym, który wpisał się w historię, który tę historię tworzył. To my - najbliższe otoczenie - zawsze wspominaliśmy tę datę. Natomiast pamiętam dobrze - jeszcze w Krakowie za czasów, kiedy Ojciec Święty był arcybiskupem - świętowaliśmy jego imieniny - Karola. Przeważnie w ten dzień jeździł do Niepołomic - tam jest piękna kaplica Św. Karola Boromeusza, jego patrona. Ojciec Święty był związany z tym świętym. Zawsze też w dzień imienin przyjeżdżały grupy z Archidiecezji Krakowskiej, najczęściej z Podhala. Mieli przygotowany program artystyczny - składali życzenia, śpiewali. Staraliśmy się stworzyć atmosferę, która sprzyjałaby świętowaniu.
Ojciec Święty dostawał od Was prezenty?
Nie. My nie dawaliśmy Ojcu Świętemu prezentów - składaliśmy życzenia. Przy okazji imienin zawsze był bardziej wystawny obiad. I zawsze byli zaproszeni goście. Ojciec Święty nie przywiązywał do tego większej wagi.
Powróćmy do wyboru Ojca Świętego. Gdzie Ksiądz Kardynał wtedy był? Jaka była reakcja na ogłoszenie wyboru?
Tamten moment pamiętam bardzo dobrze. Utrwalił się głęboko w mojej pamięci. W momencie ogłoszenia wyboru Ojca Świętego byłem na Pl. Św. Piotra. Pomyślałem sobie: "Stało się". Pomyślałem też o tym, co go czeka - odpowiedzialność, troska o Kościół. Wybór nie był może tak wielkim zaskoczeniem, ponieważ w Rzymie mówiło się, że jednym z czołowych kandydatów był arcybiskup krakowski. Potem pisali w gazetach, że został wybrany człowiek nieznany, ale to nieprawda. Kard. Karol Wojtyła był znany w Kościele.
Jaki był Ojciec Święty dla swoich najbliższych współpracowników?
Kontakt z Ojcem Świętym był bardzo prosty, rodzinny. Właściwie każdy wiedział co ma robić. Ojciec Święty nigdy nikomu nie rozkazywał, nie wydawał poleceń.
Jakie były relacje?
Będąc z Ojcem Świętym staraliśmy się wykonywać jego życzenia czy polecenia. Było to bardzo naturalne, zwyczajne. To nie były relacje pracodawca - pracownik, absolutnie nie. To była wspólnota. Najbardziej odpowiada mi słowo "wspólnota rodzinna", która troszczyła się o wszystko - sprawy wielkie i małe.
Ojciec Święty kochał góry, Ksiądz Kardynał chodził również na górskie wędrówki. Co było w nich nadzwyczajnego?
Uczestniczyłem zawsze w wyprawach w góry. Wiedziałem, że Ojciec Święty jest wrażliwy na piękno, również piękno przyrody - piękno gór, jezior. On w tym wszystkim szukał Stworzyciela. Szukał spokoju, ciszy. W czasie wędrówek wcale nie rozmawiał. Chciał być sam na sam z Panem Bogiem. Był bardzo otwarty na kontakt ze Stwórcą, obecnym w naturze. Tu szukał odnowy duchowej.
Śpiewaliście wieczorami?
W górach dzień kończy się wieczorem przy ognisku. Osoby, które nam towarzyszyły - lubiły śpiewać. Ojciec Święty włączał się, bądź z radością słuchał. To były bardzo miłe chwile, które dawały mu odpoczynek i odprężenie.
Jak Ojciec Święty spędzał swój czas wolny?
Ojciec Święty lubił czasem obejrzeć dobry film. Niewiele miał czasu wolnego, ale przygotowywaliśmy kilka filmów w ciągu roku. Nie raz mówił, że oglądanie dobrych filmów pobudza jego wyobraźnię. Ojciec Święty bardzo lubił się śmiać. Nie z kogoś, ale z zabawnych sytuacji. Co dzień w okresie Bożego Narodzenia śpiewał kolędy. Nawet wtedy, kiedy odprawiał Mszę św. sam. Był pogodny, zwyczajny, a w tym wszystkim - w tej zwyczajności - było coś nadzwyczajnego.
Ksiądz Kardynał był nie tylko przy Ojcu Świętym w radościach, ale i w smutkach…
Towarzyszyłem Ojcu Świętemu w radościach i troskach dnia codziennego, w chwilach podniosłych i tragicznych.
W dn. 13 maja 1981 roku…
Ojciec Święty został postrzelony śmiertelnie. Został uratowany dzięki - jak sam mówił - wstawiennictwu Matki Bożej. Tak mówił. Był o tym przekonany. Tak myślało również najbliższe otoczenie. Ta jedna kula przeszyła jego ciało na wylot. Stracił prawie trzy czwarte krwi. Wszystko wewnątrz było zniszczone. Lekarze robili wszystko co mogli, aby go uratować. Był taki moment, kiedy przyszedł do mnie lekarz i powiedział, że będzie trzeba udzielić sakramentu namaszczenia chorych, ponieważ zaledwie słychać bicie serca, ciśnienie spada… Nie chciał powiedzieć: "Idzie do śmierci"… Później były również choroby, które bardzo Ojca Świętego osłabiły. Nigdy jednak nie opuścił brewiarza. Wiele razy był naznaczony cierpieniem.
Ksiądz Kardynał został nazwany "Przyjacielem Ojca Świętego". Czy tak jest?
Czasem nazywają mnie "przyjacielem" Ojca Świętego. Nigdy do tego słowa nie przywiązywałem wagi, bo nigdy - i do dziś dnia - nie uważam się za przyjaciela Jana Pawła II. Bardziej odpowiada mi określenie "syn duchowy", który współpracuje ze swoim ojcem. Dla mnie Jan Paweł II był ojcem. Tak samo dla sióstr i dla wszystkich w domu.
Był jak ojciec, ale w życiu Ojca Świętego nie brakowało zmartwień, problemów… Rozmawiał z Księdzem Kardynałem o tym, co go trapi?
Najbliższe otoczenie żyło problemami Ojca Świętego i jego radości i troski były również moimi radościami i troskami. Chociaż Ojciec Święty nie był bardzo wylewny, ale można było odczuć, kiedy przeżywał problemy Kościoła, kapłanów i biskupów, prześladowania chrześcijan, wojny i katastrofy…
Przy boku Ojca Świętego Ksiądz Kardynał spędził wiele lat. Jak dziś ocenia Ksiądz tamten czas?
Coraz bardziej widzę, że była to wielka łaska. Wciąż na nowo odkrywam głębię życia duchowego Ojca Świętego. Był bardzo otwarty, ale oprócz tego miał głębokie życie duchowe. Do tej głębi niewielu miało możliwość dotarcia i poznania. Nie żeby on się z tym krył, ale poznanie wnętrza drugiego człowieka wymaga więcej czasu.
Mówi Ksiądz o głębi życia duchowego Ojca Świętego. W czym ona się wyrażała?
Głębokie życie duchowe jest wynikiem zjednoczenia człowieka z Bogiem. Ojciec Święty był cały zanurzony w Bogu. Stąd ta głębia, świeżość i niepowtarzalność. Tym doświadczeniem dzielił się w swoich homiliach czy przemówieniach, np. w orędziu na Boże Narodzenie. To wszystko, o czym mówił i pisał wynikało ze aktualnego stanu jego życia duchowego.
Ostatnie dni marca i pierwsze kwietnia 2005 roku wyraźnie wskazywały, że to koniec ziemskiego życia Ojca Świętego?
Wtedy wszystkie znaki wskazywały, że zbliża się moment odejścia. Choroba była już wcześniej, ale Ojciec Święty nad nią panował i mógł w jakiś sposób jeszcze funkcjonować. Na przełomie marca i kwietnia nastąpił nagły kryzys. Lekarze zrozumieli, że sytuacja jest bardzo poważna, że może się skończyć śmiercią.
Ojciec Święty uczył, że nasze życie ma doprowadzić nas do spotkania z Panem…
Ojciec Święty przygotowywał nas do tego odejścia. Nie raz mówił, że całe życie człowieka powinno być przygotowaniem do tego momentu odejścia, bo to jest ostateczny cel. Życie na ziemi ma nas przygotować do spotkania z Panem Bogiem. Ten ostatni dzień… Już było widać, że Ojciec Święty odchodzi. Żegnał się ze wszystkimi. Z kardynałami, ale też z tymi, którzy posługiwali w Watykanie.
Jak rozpoczął się dzień 2 kwietnia 2005 roku?
Rano odprawiliśmy Mszę świętą. Ojciec Święty był w łóżku. Koncelebrował, modlił się razem z nami, przyjął Komunię Świętą. Potem były inne modlitwy, adoracja, dziękczynienie.
Pożegnanie…
Przed południem przychodzili Kardynałowie i pracownicy Kurii Rzymskiej, aby się z nim pożegnać. To były krótkie pożegnania. Ojciec Święty podawał dłoń i mówił: "dziękuję". Większej rozmowy nie było, ale już to było wielkim przeżyciem. Myślę, że dla Ojca Świętego też, chociaż nie okazywał wzruszenia, nie płakał. Pożegnanie było większym przeżyciem dla nas, niż dla niego.
Co było popołudniu?
Po południu poprosił, żeby czytano Pismo Święte. Ks. Tadeusz Styczeń, uczeń Ojca Świętego czytał Ewangelię św. Jana - rozdział po rozdziale. I tak poprzez rozważania i modlitwę Ojciec Święty przygotowywał się do śmierci.
Wybiła godzina 21.37…
Byłem wtedy przy Ojcu Świętym. Widziałem na monitorze ostatnie uderzenie serca… I gdy lekarz stwierdził zgon, zaśpiewaliśmy "Te Deum Laudamus". Hymn uwielbienia Pana Boga za człowieka i za całe dzieło, które się przez niego dokonało. Za całe jego życie. Nie było nastroju żałoby, tylko wyraz wdzięczności. Wyczuwało się wdzięczność Panu Bogu za dar Ojca Świętego. Nie odmawialiśmy modlitwy "Wieczny odpoczynek", lecz "Chwała Ojcu…". Był traktowany jako święty człowiek.
Który moment był dla Księdza Kardynała najtrudniejszy?
Najbardziej wstrząsający moment, który bardzo mocno przeżyłem, miał miejsce tuż przed zamknięciem trumny, kiedy według liturgii trzeba było nałożyć welon na twarz Ojca Świętego. Świadomość, że żegnam człowieka, z którym żyłem tak długo… Patrzyłem na jego spokojną twarz i musiałem teraz zasłonić ją welonem - symbol, że już należy do innego świata.
Jak przyjął Ksiądz decyzję Ojca Świętego Benedykta o nominacji na arcybiskupa Krakowa - ukochanego miasta Ojca Świętego?
Ojciec Święty Benedykt zaprosił mnie do siebie. Najpierw odprawialiśmy Mszę św., później udaliśmy się na śniadanie. W rozmowie Ojciec Święty powiedział, że ma zamiar mianować mnie arcybiskupem Krakowa. Powiedziałem, że Kraków miał zawsze wybitnych ludzi, że zawsze był to książę. Ostatnim był książę Sapieha. Pierwszym nie-księciem był kard. Wojtyła. Ojciec Święty powiedział: "To był książę ducha". Dalsza część rozmowy to już tajemnica między Ojcem Świętym a mną. W każdym razie na koniec Benedykt XVI powiedział: "Ja Ci błogosławię. Masz iść i koniec". To nie łatwa decyzja…
Były obawy przed rozpoczęciem posługi na krakowskiej ziemi?
Z jednej strony miałem świadomość tego, co mnie czeka, co podejmuję. Z drugiej - to nie ja wybrałem dla siebie takie zadanie. Była to propozycja, na którą wyraziłem zgodę. Miałem zaufanie do Ojca Świętego, który ma asystencję Ducha Świętego. Wierzyłem, że Pan Bóg da łaskę i z Bożą pomocą będę mógł służyć Ludowi Bożemu.
Ksiądz Kardynał znał Ojca Świętego jak nikt inny. Miał Ksiądz wątpliwość, że Jan Paweł II jest człowiekiem świętym?
Nie miałem wątpliwości. Nie tylko dlatego, że znałem Ojca Świętego z bliska, ale również dlatego, że widziałem znaki z nieba. Do beatyfikacji i kanonizacji są potrzebne znaki z nieba, które nazywa się cudami. Tych znaków z nieba było bardzo dużo i ciągle są. Nie wiem jak kiedyś historia to wszystko oceni, bo tych łask za życia i po śmierci było dużo. Cieszę się, że mogłem uczestniczyć w procesie beatyfikacyjnym i kanonizacyjnym, a dzisiaj mogę modlić się przez wstawiennictwo Ojca Świętego. Jestem przekonany, że św. Jan Paweł II również dziś wyprasza dla nas łaski.
___
Źródło: deon.pl
Fot.: pixabay.com/pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz