Lubię rozmawiać z Diablo Włodarczykiem - znamy się już długo... Kilka dni temu przeglądałam wcześniejsze wywiady i dziś dla przypomnienia wywiad sprzed kilku lat.. bo i walka Włodarczyk vs Drozd odbyła się w 2014 roku 😊
Krzysztofie, już wiele miesięcy minęło od Twojej walki z Drozdem. Przyzwyczaiłeś nas przez te cztery lata, że zawsze wracasz z pasem... Ciężko było zacząć normalnie żyć po porażce?
To był trudny czas i ciężko było zacząć znowu normalnie funkcjonować. Cztery lata były wspaniałe, piękne i ten czas mógłby trwać nadal – gdyby nie moja głowa i problemy, z którymi w tamtym czasie walczyłem. Moja głowa była gdzieś w chmurach. Nie potrafiłem przestać myśleć o problemach i skupić się na treningach i tym, co było dla mnie ważne sportowo w tamtym czasie.
Przygotowania do walki z Drozdem różniły się od przygotowań do wcześniejszych walk?
Nie, byłem po prostu słaby psychicznie. Problemy, które mnie dopadły nie mogły mi w żaden sposób „pomoc” w ringu.
Po porażce poleciały łzy?
Nie. Miałem w sobie ogromną złość, w środku. Łzy leciały dużo wcześniej i po walce już chyba ich nie było... Miałem niesamowita złość w swoim sercu. To był taki czas kiedy dużo się działo przed walką. Najlepiej gdyby tamta walka odbyła się dwa, trzy miesiące po wyznaczonym terminie. No, ale, niestety...
W jednym z wywiadów po walce powiedziałeś, że zaczniesz współpracę z psychiatrą. Tak było?
Przez trzy miesiące współpracowałem z psychiatrą. Był to bardzo dobry czas, który korzystnie wpłynął na moje życie. Każdego człowieka w jakimś momencie dopada handra, złość, niemoc. I chyba każdy ma takie momenty, że życie zaczyna „boleć”, że stajemy się bezradni, ale na szczęście w tym wszystkim nie zostajemy sami – mamy rodzinę, przyjaciół. Podkreślam: Nie zostajemy sami – to jest bardzo ważne.
Właśnie, obecność... Nie musimy spotykać się co dzień, abyś widział, że możesz na mnie liczyć...
Dokładnie. Mam przy sobie takich ludzi. Jest ich garstka, ale są. Nie chodzi o kogoś, kto fałszywie poklepie po plecach, ale o ludzi, którzy z czystej sympatii i miłości potrafią dobrze doradzić.
Mówisz o przyjacielach. Jak zdefiniujesz prawdziwą przyjaźń?
Ciężko zdefiniować zagadnienie prawdziwej przyjaźni. Myślę, że nie ma dobrej definicji. Prawdziwą przyjaźń rozumiem jako wyjątkową relację między dwojgiem ludzi. Relację, która bez względu na to, czy dzieje się dobrze czy źle – będzie trwać. Cokolwiek by się nie działo, w jakichkolwiek zawiłych sytuacjach byśmy się nie znaleźli – nasi przyjaciele zawsze będą. Też nie chodzi o to, aby ze wszystkim się zgadzać. Jakiś czas temu przez telefon miałem małe spięcie z moim serdecznym przyjacielem. Później się spotkaliśmy, wyjaśniliśmy sobie pewne kwestie. Nikt na nikogo nie były obrażony, nie było żadnego żalu. Przyjaźń to relacja, która musi być bezwzględnie budowana na zaufaniu. Innej możliwości nie ma, jeśli ma być prawdziwa i szczera.
Jesteś dobrym przykładem tego, że każdy dołek jest do pokonania...
Nie ma takiego dołka, z którego nie dałoby się wyjść, ale czasami ludzie się gubią, zatracają. Myślą, że są w takiej sytuacji, z której nie ma już żadnego wyjścia, nie ma dla nich ratunku. Takie myślenie nie jest pomocne. Moim ratunkiem jest sport.
Niewiele osób zna nasze problemy, a nasze życie na portalach społecznościowych może się znacznie różnic od prawdziwego życia... Nikt przecież nie publikuje smutnych zdjęć...
Często pod przykrywką uśmiechu albo dobrego samopoczucia nie ujawniamy tak naprawdę tego, co kryje się wewnątrz nas. Mało kto wie jakie myśli tworzą się w głowie, po jakich przejściach jesteśmy, z czym się aktualnie zmagamy... To, że się uśmiechamy wcale nie znaczy, że w naszym życiu jest idealnie i nie mamy żadnych problemów. Na portalach społecznościowych możemy kreować siebie takich, jakimi byśmy chcieli być.
Mimo wielu zajęć, treningów, znajdujesz czas na spotkania z młodymi ludźmi, bierzesz udział w akcjach charytatywnych... Co przekazujesz podczas tych spotkań?
Zwykle pokazuję kilka ciosów i prezentuję krótki trening. Są to spotkania na których pokazuje im jak wygląda przede wszystkim przygotowanie do treningu. Ćwiczymy razem, pokazuję im różne chwyty. Później to już oni mają mnóstwo pytań, jest czas na robienie zdjęć, autografy. Mówię o motywacji, o dążeniu do celu, wsparciu. To bardzo ważne, że nawet po przegranej walce jest ktoś, kto nas nie przekreśla. Ktoś, kto pocieszy... Dawniej jeździłem też na kolonie dla dzieci, które organizował Polski Czerwony Krzyż. Jeśli tylko mam czas i możliwości – staram się uczestniczyć w różnych akcjach.
Miałeś taki czas, kiedy myślałeś o zakończeniu kariery?
Kilka lat temu. Na szczęście jakoś się podniosłem.
Motywacja. Gdzie jej szukasz?
Sam sie nakrecam, sam się motywuje. Życie jest za krótkie żeby interesować się i zaprzątać sobie głowę głupotami.
Czytasz komentarze po swoich walkach?
Nie czytam żadnych komentarzy, wypowiedzi. To nie ma sensu. Szkoda na to czasu.
Do tej pory występowałeś na dużych imprezach. Ciężko było przestawić się na gale organizowane w Polsce?
Ująłbym to tak - coś się kończy, coś się zaczyna. Zamknąłem stary rozdział, a otworzyłem nowy. Trzeba sobie radzić w inny sposób. Nie uważam żeby jedna walka przekreśla zawodnika, stawiała go na ostatnim miejscu. To nie jest prawdą, że skoro przegrał to już nic nie pokaże w ringu. Zawodnik dalej jest cenny, groźny, widowiskowy - mimo porażki, która poniósł. Jestem elastyczny – nie miałem problemu z tym, aby znowu występować w kraju. Lubię polską publiczność, lubię to skromniejsze otoczenie.
Czy to nie było tak, że trochę lekceważyłeś przeciwników kiedy byłeś mistrzem świata?
W ostatniej walce z Fragomenim troszeczkę go zlekceważyłem, ale on już w ringu nie był taki „świeży”. Kiedy walczyłem w obronie pasa – czułem się mocny, byłem zawsze bojowo nastawiony. W tamtej walce akurat wiedziałem, że Fragomeni mi nie zaszkodzi.
Na razie jeszcze jakąś drogę musisz pokonać, aby zdobyć znowu tytuł mistrza świata. Te walki też są po to, abyś sam sobie coś udowodnił?
Udowodnić samemu sobie, że jeszcze mogę coś w ringu zrobić. Jak to się wyszlystko zmienia... Kiedy byłem nastolatkiem to człowiek, który miał trzydzieści kilka lat był już dla mnie starszym człowiekiem. Dziś sam mam ponad trzydzieści lat. Moja mentalność i patrzenie na świat, na innych się zmienia. Patrzę sam na siebie...
Wow! Dalej boksuje! (śmiech)
(śmiech) dokładnie! Mam doświadczenie, trochę bardziej chłodniejszą głowę, jest fajnie. Przypomniała mi się taka historia... Kiedy chodziłem do szkoły podstawej, rozmawiałem z nauczycielka polskiego. Opowiadałem pani, że spotkałem się ze starszym człowiekiem, ale w pewnym momencie pani się zapytała „Ile lat miał ten starszy człowiek? Odpowiedziałem, że trzydzieści pięć, może trzydzieści siedem... Nauczycielka opowiedziała „dziękuję Ci, Krzysztofie”. Ta pani była wtedy w takim wieku... To pokazuje jak zmienia się nasze spostrzeganie świata i nas samych.
Mówiliśmy o spotkaniach z dziećmi i młodzieżą, ale miałeś i taki czas kiedy jeździłeś na spotkania z więźniami. O czym im mówiłeś?
Przede wszystkim o tym, że jest inne życie, że można inaczej funkcjonować.
Kiedy zaczynałeś boksować – marzyłeś aby być docenianym sportowcem. Marzenie się spełniło...
Chciałem być dobrym sportowcem. W jakimś sensie chciałem być też autorytetem dla dzieci i młodzieży. Zawsze chciałem dobrze, godnie reprezentować nasz kraj.
Cel na Nowy Rok już jasno określony?
Doprowadzić do walki o mistrzostwo świata i zdobyć pas. To jest mój cel.
Myślisz powoli o zakończeniu kariery bokserskiej?
Na razie nie myślę, ale chciałbym jeszcze boksować pięć lat.
Cel i ciężka praca zawsze przynoszą efekty...
Zgdza się. Trzeba samemu się motywować, wyznaczać sobie nowe cele. Nie można tkwić w miejscu. Trzeba ciągle iść do przodu.
___
Źródło: Magazyn Trenera
Fot.: archiwum prywatne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz