By lewa nie wiedziała co czyni prawa... Każdy wywiad z Darkiem to niesamowita dawka pozytywnej energii. Czasami kiedy wydaje mi się, że nie mam siły biegać - przeglądam profil Darka i jakoś siły się odnajdują 😎 To wywiad z 2013 roku...
Darku, lipiec i sierpień to chyba dość szczególne miesiące, zwłaszcza po świetnych osiągnięciach?
Tak jest, bardzo udane miesiące, mogło być jeszcze lepiej, ale nie narzekam i bardzo cieszę się z tych wyników, które pokazują przynależność do czołówki w tym sporcie. Chwile kiedy stałem na podium mistrzostw Europy - coś pięknego, dodają siły do dalszej ciężkiej pracy. W sierpniu dużo trenowałem, by zbudować kolejny szczyt formy na wrzesień. Bardzo ważna jest końcówka września, bo to Mistrzostwa Świata w Pau we Francji. Sportowo tak to wygląda.
W czerwcu stało się coś pięknego, coś, co do tej pory nigdy wcześniej się nie zdarzyło! Polska w historii mistrzostw Europy w K1 indywidualnie nie miała nigdy medalu, a tu – podwójna radość!
By w pełni uświadomić wagę tego medalu muszę przypomnieć, że dotychczas byłem 3x4ty trzy razy czwarty w mistrzostwach Europy, więc było blisko i za każdym razem to setne sekundy decydowały. Bardzo potrzebowałem tego potwierdzenia w postaci indywidualnego wyniku. Mimo kilku medali mistrzostw Świata i Europy w zespole (sztafecie), nic tak nie smakuje jak medal indywidualny. Na co dzień o tym nie myślałem, bo w treningu rozmyślania o medalu przeszkadzają, z kolei po zdobyciu medalu dużo lepiej się trenuje. Wierzyłem oczywiście mocno, inaczej nie trenowałbym tyle lat, pomimo wielu przeciwności było warto! Na Mistrzostwach przeszliśmy do historii naszej dyscypliny razem z Mateuszem Polaczykiem, który wygrał i z którym przez lata rywalizujemy. Fajnie było razem stać na podium, co wcześniej nigdy nie miało miejsca. Dwóch Polaków na podium - piękne to było.
Muszę o to zapytać, czy rzeczywiście zdjęcie z medalem po zdobyciu wicemistrzostwa Europy to było Twoje pierwsze selfie?
(Śmiech) Naprawdę. Oczywiście zazwyczaj nie jestem za bardzo facebookowy i faktycznie nie mając czasu pisać w tym dniu uznałem, że najprościej tak będzie wyrazić co się wydarzyło na mistrzostwach. Poza tym ciężko namówić mnie na zdjęcia na co dzień. Z braku czasu w ostatnich tygodniach odkryłem, że łatwiej wrzucić fote niż pisać. Oczywiście to chwilowo, bo bardziej wierze w słowo pisane niż obrazki, ale takie czasy i trzeba korzystać czasem z dobrodziejstw mediów społecznościowych szczególnie, że moja dyscyplina nie jest medialnie znana, więc warto by czasem coś pokazać.
Kiedy Ciebie słucham, mam wrażenie, że emocje już troszkę opadły, a Ty skupiasz się na nowych celach... Chociaż i szczególne było dla Ciebie mistrzostwo Polski…
Tak, już tak. Jako sportowiec muszę szybko zapominać o porażkach i o wygranych też, bo bardzo ważna jest koncentracja się na treningu, a czasem takie zbytnie przeżywanie przeszkadza w efektywnym trenowaniu. Była walka, czułem się świetnie w tym dniu i wykorzystałem dyspozycję. Mistrzostwa Polski były imienia Antoniego Kurcza - najprościej powiedzieć, że był to Kazimierz Górski polskich kajaków. Miałem tę przyjemność, że był też moim trenerem i wielkim mentorem i po dziś dzień jest moim autorytetem. To dzięki niemu i z nim trenowałem w Austrii 6 lat, on uczył mnie sportu i pokazał mi jego prawdziwe piękno. Wpoił mi ideały którymi do dzisiaj kieruje się w życiu i sporcie, więc ten medal ma dla mnie wyjątkową wartość. Po mistrzostwach miałem dwa tygodnie bez obozów, startów to był czas dla rodziny. Nadrabiałem ojcowskie zaległości i regenerowałem siły po ciężkiej wymagającej pierwszej części sezonu.
Ojcowskie zaległości, czyli wychowywanie dzieci przez telefon?
Oj tak, telefon to dobrodziejstwo. które często jest jedyną możliwością dla mnie uczestniczenia w życiu rodziny. Mimo odległości staram się żyć ich wzlotami i problemami. Moje dziewczyny są w takim wieku, że wszystko je ciekawi, mają masę pytań, chcą opowiadać i dzielić się swoimi przeżyciami, a ja bardzo chce być z nimi, więc jestem tatą na odległość, ale dzięki technice XXI wieku można choć na kilka minut poczuć się jakby się było w domu. Podziwiam moją żonę, która jest świetną żoną i mamą i dba o nasz dom. Bez niej nie ogarnęlibyśmy rodzinnego życia, poświęciła wiele dla nas, dzięki niej mogę też spokojnie wyjeżdżać na obozy i trenować.
Wcześniej rap, a teraz inne pasje? O zamiłowanie do historii nie pytam, bo ono wciąż aktualne...
Staram się właśnie nie poświęcać ojcostwa na moje dodatkowe pasje, bo trenuje i często mnie nie ma. Dlatego czasem moje dziewczyny działają ze mną na kilku historycznych upamiętnieniach. Moja starsza córka już była i mi pomagała. Łączymy wspólne spędzanie czasu jak się da. Kiedyś faktycznie próbowałem rapu, był to świetny czas. Poznałem świetnych ludzi z pasją. Z braku czasu nie mogłem oddać się w pełni muzyce. Lubiłem pisać teksty, trochę mi zostało z tego okresu. Na blogu czasem wrzucałem swoje przemyślenia, choć ostatnio coś ciężko z czasem...
Czego się uczysz od dzieci?
Dzieci dają siłę, uczę się też od nich i staram się być jak dziecko, bo my dorośli tak często zapominamy o tym, a ktoś chyba kiedyś o tym mówił... Myślę, że warto. Staram się być dla nich autorytetem nie w słowach i kazaniach tylko w czynie. Staram się dawać dobry przykład. Ojcostwo uświadomiło mi co w życiu dla mnie jest najważniejsze i dzieciaki są całym światem. Czasem bywa ciężko, rodzicielstwo to nie jest stale bajka, ale pokonujemy wspólnie problemy i to najważniejsze.
Angażujesz się w różne zbiórki, pomagasz innym. Wierzysz w to, że dobro powraca?
Tak, wcześniej czy później powraca, ale według mnie to, co najważniejsze - nie chodzi o to by wróciło, bo w pomaganiu fajne jest to, że mimo iż wydaje nam się, że pomagamy osobie w potrzebie to równocześnie pomagamy też sobie. I co najważniejsze - nie tylko pieniądzem można zmieniać rzeczywistość, dając swój czas, swoją uwagę, czasem pomagamy osobom, które chciały być wysłuchane. A w dzisiejszych czasach szczególnie osobom starszym nie poświęcamy wiele czasu. Dotykam tego problemu działając w sądeckim sztetlu, jeżdżąc w teren zbierając relacje widać jak dla osób starszych opowiedzenie pewnych historii było ważne i potrzebne. Gdzie mogę to działam czy to opowiadając młodym, że warto mieć marzenia, warto wierzyć czy o moich doznaniach i relacji z Bogiem. Mam już swoje lata, więc pewien bagaż doświadczeń również mam. Akcje charytatywne i pomaganie są dla mnie nieodłącznym elementem życia, dlatego też działam pomagając uchodźcom wspólnie z Caritas. Program „Rodzina Rodzinie” - jest bardzo dobrym pomysłem, polecam. Zresztą pomaganie jest dla mnie sednem chrześcijaństwa, tak je odczytuję.
Chrześcijaństwo i historia, zainteresowanie judaizmem. Jak się zaczęło?
To przyszło naturalnie. Zarówno zagłębianie się w historię jak i w Ewangelię doprowadziły mnie do Żydów, judaizmu. To nieuniknione i niezbędne według mnie, by w pełni odczytać przesłanie Ewangelii. Natomiast zagłada Żydów była największą tragedią w historii naszego kraju, a cisza i milczenie towarzyszące tej tragedii motywują mnie do działania, że trzeba to zmienić i to jest moją misją wewnętrzną by pamiętać i przekazywać wiedzę o zagładzie i pamięć nie o cyfrach tylko ofiarach - kobietach, dzieciach, mężczyznach bestialsko zamordowanych. Mieli plany, marzenia, zmartwienia - jak my dzisiaj i zginęli tylko za to, że byli Żydami, że byli "inni". To straszne i musimy o tym pamiętać by "nigdy więcej" nie było pustym sloganem, bo jak wiemy ludobójstwa nie zakończyły się po II wojnie światowej. Niestety nie odrobiliśmy tej tragicznej lekcji, a to co dzieje się w przestrzeni medialnej, wirtualnej odnośnie uchodźców - ta skala hejtu jest niewyobrażalna i z historii wiem, że ta degradacja języka jest złym symptomem. W obszarze pamięci jest wiele do zrobienia, jest tyle miast, miasteczek, wsi, gdzie po wymordowanych sąsiadach nie ma śladu, choćby pamiątkowej tablicy itp. Trzeba działać. Tak naprawdę historia okupacji to historia dopiero pisana, to nie jest zamknięty rozdział jakby mogło się wydawać - chcemy poza działaniem rocznicowym czy edukacyjnym publikować najnowsze badania w tym temacie.
Skąd bierzesz na to wszystko siły?
Dobre pytanie. Czasem kiedy padam wieczorem po dniu gonitwy, myślę sobie co zrobiłem dobrego, bo ta gonitwa jest tylko wtedy coś warta kiedy jakiś drobny kamyczek wrzucamy do tego ogródka chaosu codziennego. I kiedy były takie momenty w dniu zasypiam z uśmiechem na ustach, spokojny, ale zarazem czuję, że mogę więcej. Nie spoczywam na laurach, bo nie uważam bym robił coś wyjątkowego, to naturalne w ogóle o wielu rzeczach nie mówię. Ostatnio wyszło na jaw, że działam w sztetlu, ale robię to od kilku długich lat, podobnie z działaniami charytatywnymi - po prostu to się dzieje nie dla sławy czy uznania, bo robię pewne rzeczy pod prąd, że tak powiem i nie dla poklasku. Bardziej bym powiedział w duchu ewangelicznym, czyli by lewa nie wiedziała co czyni prawa. Chodzi o to, by nadać pozytywny sens temu wszystkiemu. Skąd siła do działania? Nie wiem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz