W Święto Bożego Miłosierdzia - przypominam wywiad sprzed kilku lat, który przeprowadziłam z Kamilą Kamińską - odtwórczynią roli św. S. Faustyny Kowalskiej w filmie *Miłość i Miłosierdzie*
Pani Kamilo, na co dzień ma Pani wiele obowiązków i zadań. Czy w tym wszystkim ma Pani czas na zatrzymanie się i niejako ucieczkę od świata?
Tak. Doceniam każdą chwilę.
Gdzie na co dzień szuka Pani spokoju, wycisze nia?
Jeżeli jestem bardzo zmęczona, wracam do domu, właściwie jednego z trzech, w zależności od miasta, w którym tego dnia pracuję, oraz zwyczajnie padam na twarz. To sytuacja optymistyczna. Uwielbiam spać. Człowiek wyspany - nowy dzień, nowa jakość! Jeśli pojawia się chaos, gorszy nastrój, zastanawiam się najpierw jaka potrzeba nie została spełniona. W tej wielozadaniowości łatwo wpaść w uzależnienie od działania. Zdarza się, że nawet po pracy ciągle „coś jeszcze mam do zrobienia”. I robię. Bo chcę. Ale nie da się wszystkiego. Stop. Zatrzymuję się i słucham tego, co ważne na tu i teraz. Często odpowiedź przychodzi w odpoczynku, nawet zwyczajnym leżeniu, ciszy, oddychaniu, spacerze, obserwowaniu kwitnącej natury, modlitwie. Lub zwyczajnie w spotkaniu z bliskimi, znajomymi, nowymi ludźmi. Staram się zachować jedną rutynę oprócz podstawowych potrzeb, budzę się i zasypiam z fragmentem Ewangelii na każdy dzień. Wtedy Słowo ‚pracuje’ gdziekolwiek jestem i cokolwiek robię.
Dziś, kiedy na wszystko brakuje nam czasu, rola św. S. Faustyny była dla Pani pomocą i wbrew pozorom – formą wyciszenia?
Trochę tak, a trochę też nie. Była i wyciszeniem i zmaganiem. Przygotowania do roli okazały się dla mnie osobiście najważniejsze i niezwykłe. Dużo się we mnie „kotłowało” emocji i myśli. W ciszy dzieje się na prawdę wiele. Serce rośnie, a prawda o nas uderza jak gromem, który budzi do zdejmowania z siebie masek. Mogłam pobyć w klasztorze, pospacerować ścieżkami s. Faustyny, w naturze i w wyobraźni. Czytając Dzienniczek zatrzymywałam się co chwilę, żeby móc „przetrawić” tę nasyconą miłością treść. Ona mnie przenikała. Już na planie mimo pośpiechu został ze mną ten spokój. Zmagałam się czasem z technicznymi sprawami jak na przykład granie na przemian po angielsku i polsku, łączenie innych produkcji, warunki atmosferyczne... choć teraz już mniej o tym pamiętam.
Główna rola była dla Pani zaskoczeniem?
Tak, bo pierwotnie miała ją grać koleżanka.
Nie miała Pani obaw przed przyjęciem roli?
Nie. Czułam, że tak widocznie ma być. Poza tym św. Faustyna jest niesamowitą postacią. To dla mnie zaszczyt móc ją zagrać. Ta rola to nie tylko wyzwanie aktorskie, ale też możliwość pogłębienia wiedzy i zwiększony przyzwolony czas dla duchowości w moim życiu.
W jaki sposób przygotowywała się Pani do odegrania roli świętej?
Zaczęłam od najważniejszego. Przeczytałam Dzienniczek. Ta lektura była jedną z mocniejszych w moim życiu. Przychodziłam też do klasztoru na ul. Żytnią, do sióstr Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia, gdzie Faustyna została przyjęta do zakonu, przyglądałam się, a trochę nawet uczestniczyłam w zakonnym życiu. Spędziłam także kilka dni w Ostrówku u sióstr ze Zgromadzenia Jezusa Miłosiernego, w Domu św. Faustyny, gdzie przygotowywała się, zbierała posag, by pójść za swoim powołaniem. Bardzo cenne okazały się też wszelkie rozmowy, czytane wspomnienia. W pewnym momencie zorientowałam się, że nie muszę wszystkiego wiedzieć, doświadczyć, będzie ile będzie, jestem tylko skromnym narzędziem. To było wyzwalające.
Życie zakonne bardzo różniło się od tego, które Pani sobie wyobrażała, a które poznała za murami zgromadzenia?
Byłam zaskoczona, że jest tak właściwie normalnie… że w tych miejscach jest wiele ciepła i radości, fajnej rozmowy. Wyobrażałam sobie właśnie chyba większe mury… a tam ich wcale nie ma. Przynajmniej symbolicznie.
Co najbardziej Panią fascynowało w życiu zakonnym, jakie Pani poznała?
Konsekwencja. Spotkałam kobiety, które poszły za głosem Boga, odważyły się pójść za swoim powołaniem i być szczęśliwymi w tej drodze. Fascynuje mnie zaufanie, które zobaczyłam w siostrach, szczególnie w codzienności, w obowiązkach, w radościach i zmaganiach, w spotkaniu. To widać w oczach.
Jakie relacje były między ekipą a siostrami ze ZMBM?
Siostry przygotowywały habit, dobierały poszczególne elementy, spędziłyśmy prawie dwie godziny na tych „oczepinach”, dobór welonu, obrączki, tak by wszystko pasowało. Doświadczenie to sprawiło, że od razu inaczej podeszłam do ubioru, bardziej osobiście. Na planie były siostry z innych zgromadzeń. Stworzyły niepowtarzalną atmosferę. Szczególnie pierwszego dnia. Byłyśmy wymieszane, część aktorki, część prawdziwe siostry zakonne. I tak chodziłyśmy tymi dróżkami w ogrodzie po planie. Siostry wniosły światełko, rozmawiały z nami. Ludzie doświadczyli nawrócenia, pierwszego dnia szczególnie kobiety. Co więcej, to trwa.
Było też coś, co zaskoczyło Panią negatywnie?
Negatywność czasami prowadzi do pozytywu. Na planie zdarzały się momenty nagłych zmian, wywrotów, długie czekanie. Samo to mnie nie zaskakuje, normalna część zawodu, ale przy tej produkcji takich sytuacji było bardzo wiele. Zdjęcia wisiały na włosku, ale koniec końców udawało się. Dziś mogę powiedzieć, że powstanie tego filmu to cud, a Michał Kondrat jest szczęściarzem. Ewidentnie Bóg wiedział co robi.
Jak wyglądał przykładowy dzień na planie?
Przyjazd na plan, śniadanie, przygotowanie w charakteryzacji i garderobie, tu zdecydowanie dłużej garderoba, z racji kostiumu bardziej wymagającego niż makijaż, k†órego nie ma.Potem realizacja scen, w zależności od miejsca i dnia, klasztor, wnętrze kościoła, studio, konfesjonał, las, dom św. Faustyny, obiad znów realizacja scen i do domu.
Które sceny były najtrudniejsze?
Scena umierania, ze względu na drżenie powiek, kótre niałatwo było opanować. Sceny w lesie z racji temperatury. Sceny w których mieliśmy zagwostki językowe polsko - angielskie, tak by wiarygodnie oddać język jakim mogli porozumiewać się s. Faustyna i ks. Sopoćko. Choć cieszę się z trudnych rzeczy, bo wtedy wiem, że mam coś w sobie do pokonania, a to rozwija.
Dzięki roli poznała Pani jeszcze bardziej s. Faustynę?
Poznałam ją dopiero podczas roli, choć mówić „poznałam” to może być lekkie nadużycie, bo nigdy do końca jej nie poznam. Na pewno praca nad rolą dała mi możliwość zdobycia o niej wiedzy, zbliżenia się. Wcześniej była dla mnie postacią jedną z wielu, dziś mogłybyśmy razem z Heleną popracować w ogrodzie i wymienić się doświadczeniami.
A co Panią najbardziej fascynuje w świętej?
Fascynuje mnie oddanie z jakim Faustyna zaufała Jezusowi. Od samego początku jak pojechała do klasztoru do Warszawy, mimo wcześniejszej dezaprobaty rodziców, mimo braku środków, przez późniejsze przygotowania, życie zakonne i śmierć. Faustyna realizuje misję przekazania przesłania Miłosierdzia Bożego, które jest dla wszystkich. Bez wyjątku. Dla całego świata. Które było, jest i będzie aktualne. To, że miała do przejścia też swoją drogę do świętości w codzienności, walkę ze słabościami, tylko ją wzmocniło i przygotowywało na przyjmowanie łask. Bóg wiedział jak pomóc w realizacji zadania jej powierzonego, chociażby przez ludzi, których stawiał na jej drodze jak np. ks. Michał Sopoćko. S. Faustyna z prostotą i pokorą potrafiła robić, to co miała do zrobienia. „Nawet jeżeli Kościół będzie sprawiał trudności, działaj w posłuszeństwie i nie poddawaj się” tak miała powiedzieć s. Faustyna do ks. Michała na łożu śmierci, przewidując początkowy opór Kościoła i dając nadzieję na tę podróż swojemu kierownikowi duchowemu. Nie ma tego zdania koniec końców w filmie, ale dla mnie jest ważne, mówi o determinacji do spełnienia misji, o tym, że Miłosierdzie nie jest tylko sprawą kościoła, lecz wszystkich.
Bierze Pani również udział w różnych rekolekcjach. W czym one pomagają?
Wyciszyć się. Naładować baterie. Odpocząć od codzienności, przypomnieć sobie o tym co ważne w moim życiu, i o tym co kompletnie nie, a może niepotrzebnie poświęcam temu czas, o tym, że jak czegoś nie zrobię, świat się nie zawali, zadbać o siebie, przecież jestem umiłowanym dzieckiem Boga.
Nie boi się Pani mówić o Bogu? Wiara nie jest „modna”...
Niektórzy potrafią zarzucić, że teraz mówienie o wierze jest modne, dlatego się o niej mówi… Mówię, co myślę. Cenię autentyczność. To prawda, że od niedawna mówię o tym publicznie, tym bardziej, że mówienie o Bogu, o wierze, to mówienie o relacji. To jest intymne i nie zawsze komfortowe. Nie wszyscy zrozumieją co mam na myśli, poprzekręcają słowa, wyrwą z kontekstu, ale nie to jest ważne. Wiara rodzi się ze słuchania. Dzieląc się wzajemnie swoimi doświadczeniami możemy rosnąć. Ciekawe są dla mnie także rozmowy z niewierzącymi, czy wyznawcami innych religii. Wciąż poznajemy, nie mamy monopolu na prawdę. Spotkać się w pokoju, z szacunkiem i miłością, to już sukces.
Jak rozumie Pani miłosierdzie?
Jako bezgraniczną miłość Boga. Dla wszystkich. Mądrzy ludzie napisali na ten temat wiele książek, mogę mówić tu więcej, ale po co. Lepiej doświadczać. Spróbować się otworzyć, bo każdy jest inny i do każdego przyjdzie inaczej, w zrozumieniu, łasce, buncie, powrocie, w drugim człowieku. Ja chyba tego do końca nie ogarniam.
Modli się Pani do św. S. Faustyny?
Raczej z nią rozmawiam. Przy koronce do Bożego miłosierdzia proszę o wstawiennictwo.
Źródło: Tygodnik Idziemy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz