Zbyszku, powodzenia!
archiwum prywatne Zbyszka Bródki
Złoty mistrz olimpijski i pracuje w Straży Pożarnej?
A czemu nie? Praca w Państwowej Straży Pożarnej dużo mnie nauczyła. Straż to moja druga pasja, którą realizuję – wyjeżdżam do zdarzeń, pomagam ludziom. Jest to służba, której nie da się przeliczyć na pieniądze. Daje mi to dużo radości i satysfakcji. Nie jest to łatwa służba. Teraz siedzimy, rozmawiamy, ale w każdej chwili może być wyjazd...
Pomocny i gotowy służyć innym, a jakim ojcem jest Zbigniew Bródka?
Staram się wychować dzieci w taki sposób, aby przekazać im to, co mi przekazali rodzice – przede wszystkim szacunek dla drugiego człowieka, bo tego uczymy się w domu rodzinnym. I wydaje mi się, że to jest podstawa. Czasami trzeba być surowym, ale w związku z tym, że mało jestem w domu to łatwo idę na różne ustępstwa i niekiedy ulegam (śmiech). Początek sezonu i czas zimowy jest dla mnie bardzo intensywny, w którym dla rodziny jest bardzo mało czasu, ale staramy się to wszystko łączyć. A jeśli jest taka możliwość to zabieram ze sobą córki na zgrupowanie.
Czego nauczyło Cię ojcostwo?
Ojcostwo to duże wyzwanie. Z perspektywy planowania rodziny nie sądziłem, że aż tak duże. Nie zdawałem siebie sprawy z tego, że jest tak dużo obowiązków i wielka odpowiedzialność za dzieci - szczególnie, że to co im przekażemy ma wpływ na ich przyszłość, ale też na to jakimi będą ludźmi i jak będą potrafili odnaleźć się w społeczeństwie. Jest to dla mnie dużo trudniejsze dlatego że dużo czasu mnie nie ma w domu. Mimo tego, że chciałbym wprowadzić konkretne zasady to egzekwowanie ich na odległość jest trudne do zrealizowania. Trzeba pamiętać też, że nie jest tylko tak, że nauka odbywa się przez zasady – dzieci uczą się również przez zabawę.
Dziewczynki coś zaczynają trenować?
Do niczego córeczek nie zmuszam. Nie chciałbym, aby od razu były skierowane na łyżwiarstwo, bo jest to ciężki kawałek chleba. Sam musiałem poświęcić dużo i nie chciałbym wybierać im drogi. Chciałbym, aby były przy sporcie, bo sport wychowuje, kształtuje osobowość. Uczę je jeździć na łyżwach, rolkach. Spędzamy aktywnie czas.
Za każdy sukces dużo się płaci... Wyrzeczenia, ciężka, solidna praca... Czy może to kwestia tego, że po prostu się udaje osiągnąć sukces bez wysiłku?
W sporcie się nic nie udaje. Na wszystko trzeba zapracować ciężką pracą. Na sukces składa się wiele czynników, również szczęście, które wskazuje na to, że coś się udało, ale aby dojść do finalnej rozgrywki i wystartować w swoich zawodach życiowych – zależnie od poziomu, jaki prezentujemy – dla jednego będzie to mistrzostwo szkoły, dla drugiego – Igrzyska Olimpijskie. Na mój sukces złożyło się wiele czynników – był to kosmiczny wynik, ale i kosmiczna praca, która została wykonana, a do tego szczęście w losowaniu, szczęście w rozstawieniu zawodników, dyspozycja dnia. Gdyby zabrakło któregoś z tych składowych – nie byłoby sukcesu w postaci mistrzostwa olimpijskiego. Przed startem na Igrzyskach powtarzałem, że po medal przyjeżdża praktycznie każdy zawodnik, a medale są tylko trzy w danej konkurencji. Z drugiej strony ci, którzy jadą z myślą, że nie uda im się zdobyć medalu – też mają rację – bez wiary w to, ze się może udać – po prostu się nie uda.
Jak spędzałeś ostatnie godziny przed startem?
Na dobę przed startem byłem bardzo spokojny. Miałem świadomość tego, że jestem dobrze przygotowany. Nawet moja żona, z którą rozmawiałem on-line była zdziwiona, że jestem aż tak spokojny w czasie, kiedy jestem na najważniejszych zawodach w swoim życiu. Powiedziałem wtedy: A czym mam się denerwować? Jeśli mam dyspozycję i formę to ona nie uciekła w ciągu dwóch, czy trzech dni. Losowanie mi odpowiada, fizycznie czuje się dobrze. Teraz tylko kwestia tego, aby to wykorzystać. Skupiłem się na tym, aby się nie stresować tą sytuacją.
Modliłeś się przed startem?
Przed startem modlę się o bezpieczeństwo – aby przejazdy były bezpieczne, nie było kontuzji.
Osiągnąłeś sukces, którego nikt wcześniej przed Tobą nie zrobił. Jakie to uczucie?
Myślę, że marzeniem każdego sportowca jest zdobyć medal olimpijski. O złotym medalu nawet nie marzyłem. Dla mnie najważniejsze było zdobyć medal, a czy on będzie srebrny, czy brązowy – nie miało to większego znaczenia...
Kiedy pojawiło się pragnienie zdobycia medalu podczas Igrzysk Olimpijskich?
Mierzę siły na zamiary. Staram się małymi kroczkami dochodzić do dużych sukcesów. Pierwszym marzeniem, po tym jak dostałem się do reprezentacji był wyjazd na Igrzyska Olimpijskie, który zrealizowałem w 2010 roku. Było to dla mnie niesamowite przeżycie. Mimo, że zdobyłem 27. miejsce, to już wtedy wiedziałem, że jeśli będzie mi dane pojechać na następne Igrzyska to będę chciał pojechać po medal. Wiedziałem, że muszę pracować w taki sposób, aby zrealizować to marzenie.
Wcześniej Puchar Świata, niesamowite emocje i chyba już prosta droga do celu?
Tak, wcześniej zdobyłem na tym dystansie Puchar Świata. Te wszystkie wyniki i sukcesy ułatwiały mi drogę do głównego sukcesu, jakim było zdobycie medalu olimpijskiego, ale nie traktowałem tego na zasadzie życia i śmierci (śmiech). Miałem świadomość, że gdy coś się wydarzy, nie zdobędę medalu – takie jest życie, taki jest sport.
Cel był, ale nie do zdobycia za wszelką cenę?
Służba w Straży Pożarnej nauczyła mnie podejścia do życia w taki sposób, że nie możemy planować wszystkiego w stu procentach... Nawet nie tak dawne wydarzenie z prezydentem Adamowiczem pokazuje jak świat jest skonstruowany... Możemy planować, ale trzeba mieć świadomość, że życie jest kruche...
Służba w Straży Pożarnej daje Ci większą świadomość kruchości życia?
Kiedy przekraczamy pewne granice to ważne jest to, abyśmy mieli poczucie, że robimy to świadomie. Równocześnie, mimo tego nie zawsze nie zawsze jesteśmy świadomi konsekwencji, jakie konkretna decyzja za sobą niesie. Kiedy jedziemy samochodem za szybko, co też mi się zdarza – wtedy w głowie zapala się „światełko”, że są przecież różne sytuacje...
Zdarzały się takie sytuacje, że po akcji ludzie poznają, że przyjechał do nich złoty mistrz olimpijski?
Cały czas się zdarzają. Pamiętam jak jakiś czas temu pojechaliśmy do zdarzenia – delikatny pożar, nie było osób poszkodowanych, i nagle ktoś mówi z przekąsem: Przyjechał Bródka. Jeśli ktoś się cieszy z tego, że mnie zobaczył, bo przyjechałem do akcji to sprawia mi to radość, ale ja jadę przede wszystkim jako strażak – chcę zrobić to, co do mnie należy, czyli pomóc ratować życie, czy mienie. Czasami na koniec zdarzenia rozdam kilka autografów, czy zrobię z kimś selfie. Są to atrybuty popularności.
A najtrudniejsze akcje, w których brałeś udział?
Kiedy jedziemy pomóc w wypadkach komunikacyjnych...
Różne zdarzenia ze służby mają wpływ na życie rodzinne?
Staram się, aby nie miały. Znalazłem sposób – idę w drugim kierunku. Po służbie jadę na trening. O tym, co się wydarzyło staram się zapominać jak najwcześniej.
Jak wygląda Twój rozkład dnia w zimowych miesiącach?
Ten czas jest mocno obciążony...
Właśnie widzę. Teraz kawa z dziennikarką, godzinę wcześniej wywiad dla innego tygodnika... (śmiech)...
(Śmiech) Na tyle mi dziś pozwala służba. A jeśli dobrze pójdzie to jeszcze zrobię trening. Mamy tutaj siłownię. Sprawność strażaka jest wpisana w naszą służbę, więc jeśli tylko czas na to powoli – podnosimy swoją wydolność. Zwykle tak planujemy, że w czasie, kiedy jesteśmy na służbie – robimy trening, ponieważ jest to łatwiejsze. Muszę się też dobrze przygotować do zawodów, więc między służbami jeżdżę na treningi do Tomaszowa Mazowieckiego, gdzie od niedawna mamy tor łyżwiarski. Jest to czas bardzo intensywny, który nie tylko dla mnie jest trudny, ale i dla całej rodziny. Kolejne wyjazdy, zgrupowania i tak aż do mistrzostw.
W niedzielę jest czas na rodzinne obiady?
Niedziela to dzień odpoczynku, więc po mszy świętej staramy się spędzić jak najwięcej czasu wspólnie, mimo, że każdy jest zapracowany. Nie zawsze też system mojej pracy na to pozwala.
Trening, służba, trening, a czas wolny?
Czasu wolnego to tak naprawdę nie ma (śmiech).
Jak odpoczywasz?
W sporcie. Nie zawsze jest to łyżwiarstwo szybkie. Dużo jeżdżę na rolkach, na rowerze. Niedawno wróciliśmy z Majorki – tygodniowego zgrupowania na rowerze. Przez tydzień przejechaliśmy prawie 700 kilometrów. Jest to odskocznia od dnia codziennego.
Polityka, sport – o tym ostatnio dość głośno... Angażujesz się w życie polityczne?
Staram się być daleki od polityki i myślę, że sport powinien być poza polityką.
W sporcie nie zawsze przestrzegane są zasady fair play?
Mam to szczęście, że biorę udział w dyscyplinie, w której o zwycięstwie decyduje czas. Wiem jednak, że w sporcie bywa różnie... Niestety w różnych dyscyplinach jest tak, że sędziowie decydują o zwycięstwie...
Doświadczyłeś hejtu?
Bezpośrednio nie, ale idzie to w złym kierunku. Hejt na pewno nie jest zachowaniem godnym naśladowania.
Jak wspominasz swoje dzieciństwo?
To było tak dawno! (śmiech). Wychowałem się w tradycyjnej rodzinie. Rodzice od samego początku do dnia dzisiejszego nas wspierają – zarówno mnie jak i siostrę. Jestem szczęśliwym człowiekiem, bo wychowałem się w pełnej rodzinie. Może nie zawsze było wszystko, jeśli chodzi o rzeczy materialne, ale wspieraliśmy się nawzajem – a to było najważniejsze.
Najpierw Puchar Świata, później złoto olimpijskie. Jak zmieniło się Twoje życie?
Zmieniło się całe moje życie. Z osoby mało znanej stałem się osobą dość rozpoznawalną. Gdybym jeszcze raz miał przechodzić tą drogę to już bym był o wiele mądrzejszy i łatwiej byłoby mi pewne rzeczy poukładać. Zostałem dalej przy sporcie i przy służbie – musiałem wyznaczyć sobie priorytety. Po zdobyciu złota olimpijskiego doświadczyłem, co tak naprawdę znaczy nie mieć czasu. Dużą część czasu zajmują treningi. Do tego dochodzą wywiady i inne aktywności – one również zajmują czas, ale też muszą być. Nie zawsze też mam czas na różne akcje charytatywne, ale staram się we wszystkim znaleźć „złoty środek”. Mimo tego, że dużo wyrzeczeń i poświęcenia kosztowało to mnie i moją rodzinę - jestem zadowolony z tego, co się wydarzyło.
A czemu nie? Praca w Państwowej Straży Pożarnej dużo mnie nauczyła. Straż to moja druga pasja, którą realizuję – wyjeżdżam do zdarzeń, pomagam ludziom. Jest to służba, której nie da się przeliczyć na pieniądze. Daje mi to dużo radości i satysfakcji. Nie jest to łatwa służba. Teraz siedzimy, rozmawiamy, ale w każdej chwili może być wyjazd...
Pomocny i gotowy służyć innym, a jakim ojcem jest Zbigniew Bródka?
Staram się wychować dzieci w taki sposób, aby przekazać im to, co mi przekazali rodzice – przede wszystkim szacunek dla drugiego człowieka, bo tego uczymy się w domu rodzinnym. I wydaje mi się, że to jest podstawa. Czasami trzeba być surowym, ale w związku z tym, że mało jestem w domu to łatwo idę na różne ustępstwa i niekiedy ulegam (śmiech). Początek sezonu i czas zimowy jest dla mnie bardzo intensywny, w którym dla rodziny jest bardzo mało czasu, ale staramy się to wszystko łączyć. A jeśli jest taka możliwość to zabieram ze sobą córki na zgrupowanie.
Czego nauczyło Cię ojcostwo?
Ojcostwo to duże wyzwanie. Z perspektywy planowania rodziny nie sądziłem, że aż tak duże. Nie zdawałem siebie sprawy z tego, że jest tak dużo obowiązków i wielka odpowiedzialność za dzieci - szczególnie, że to co im przekażemy ma wpływ na ich przyszłość, ale też na to jakimi będą ludźmi i jak będą potrafili odnaleźć się w społeczeństwie. Jest to dla mnie dużo trudniejsze dlatego że dużo czasu mnie nie ma w domu. Mimo tego, że chciałbym wprowadzić konkretne zasady to egzekwowanie ich na odległość jest trudne do zrealizowania. Trzeba pamiętać też, że nie jest tylko tak, że nauka odbywa się przez zasady – dzieci uczą się również przez zabawę.
Dziewczynki coś zaczynają trenować?
Do niczego córeczek nie zmuszam. Nie chciałbym, aby od razu były skierowane na łyżwiarstwo, bo jest to ciężki kawałek chleba. Sam musiałem poświęcić dużo i nie chciałbym wybierać im drogi. Chciałbym, aby były przy sporcie, bo sport wychowuje, kształtuje osobowość. Uczę je jeździć na łyżwach, rolkach. Spędzamy aktywnie czas.
Za każdy sukces dużo się płaci... Wyrzeczenia, ciężka, solidna praca... Czy może to kwestia tego, że po prostu się udaje osiągnąć sukces bez wysiłku?
W sporcie się nic nie udaje. Na wszystko trzeba zapracować ciężką pracą. Na sukces składa się wiele czynników, również szczęście, które wskazuje na to, że coś się udało, ale aby dojść do finalnej rozgrywki i wystartować w swoich zawodach życiowych – zależnie od poziomu, jaki prezentujemy – dla jednego będzie to mistrzostwo szkoły, dla drugiego – Igrzyska Olimpijskie. Na mój sukces złożyło się wiele czynników – był to kosmiczny wynik, ale i kosmiczna praca, która została wykonana, a do tego szczęście w losowaniu, szczęście w rozstawieniu zawodników, dyspozycja dnia. Gdyby zabrakło któregoś z tych składowych – nie byłoby sukcesu w postaci mistrzostwa olimpijskiego. Przed startem na Igrzyskach powtarzałem, że po medal przyjeżdża praktycznie każdy zawodnik, a medale są tylko trzy w danej konkurencji. Z drugiej strony ci, którzy jadą z myślą, że nie uda im się zdobyć medalu – też mają rację – bez wiary w to, ze się może udać – po prostu się nie uda.
Jak spędzałeś ostatnie godziny przed startem?
Na dobę przed startem byłem bardzo spokojny. Miałem świadomość tego, że jestem dobrze przygotowany. Nawet moja żona, z którą rozmawiałem on-line była zdziwiona, że jestem aż tak spokojny w czasie, kiedy jestem na najważniejszych zawodach w swoim życiu. Powiedziałem wtedy: A czym mam się denerwować? Jeśli mam dyspozycję i formę to ona nie uciekła w ciągu dwóch, czy trzech dni. Losowanie mi odpowiada, fizycznie czuje się dobrze. Teraz tylko kwestia tego, aby to wykorzystać. Skupiłem się na tym, aby się nie stresować tą sytuacją.
Modliłeś się przed startem?
Przed startem modlę się o bezpieczeństwo – aby przejazdy były bezpieczne, nie było kontuzji.
Osiągnąłeś sukces, którego nikt wcześniej przed Tobą nie zrobił. Jakie to uczucie?
Myślę, że marzeniem każdego sportowca jest zdobyć medal olimpijski. O złotym medalu nawet nie marzyłem. Dla mnie najważniejsze było zdobyć medal, a czy on będzie srebrny, czy brązowy – nie miało to większego znaczenia...
Kiedy pojawiło się pragnienie zdobycia medalu podczas Igrzysk Olimpijskich?
Mierzę siły na zamiary. Staram się małymi kroczkami dochodzić do dużych sukcesów. Pierwszym marzeniem, po tym jak dostałem się do reprezentacji był wyjazd na Igrzyska Olimpijskie, który zrealizowałem w 2010 roku. Było to dla mnie niesamowite przeżycie. Mimo, że zdobyłem 27. miejsce, to już wtedy wiedziałem, że jeśli będzie mi dane pojechać na następne Igrzyska to będę chciał pojechać po medal. Wiedziałem, że muszę pracować w taki sposób, aby zrealizować to marzenie.
Wcześniej Puchar Świata, niesamowite emocje i chyba już prosta droga do celu?
Tak, wcześniej zdobyłem na tym dystansie Puchar Świata. Te wszystkie wyniki i sukcesy ułatwiały mi drogę do głównego sukcesu, jakim było zdobycie medalu olimpijskiego, ale nie traktowałem tego na zasadzie życia i śmierci (śmiech). Miałem świadomość, że gdy coś się wydarzy, nie zdobędę medalu – takie jest życie, taki jest sport.
Cel był, ale nie do zdobycia za wszelką cenę?
Służba w Straży Pożarnej nauczyła mnie podejścia do życia w taki sposób, że nie możemy planować wszystkiego w stu procentach... Nawet nie tak dawne wydarzenie z prezydentem Adamowiczem pokazuje jak świat jest skonstruowany... Możemy planować, ale trzeba mieć świadomość, że życie jest kruche...
Służba w Straży Pożarnej daje Ci większą świadomość kruchości życia?
Kiedy przekraczamy pewne granice to ważne jest to, abyśmy mieli poczucie, że robimy to świadomie. Równocześnie, mimo tego nie zawsze nie zawsze jesteśmy świadomi konsekwencji, jakie konkretna decyzja za sobą niesie. Kiedy jedziemy samochodem za szybko, co też mi się zdarza – wtedy w głowie zapala się „światełko”, że są przecież różne sytuacje...
Zdarzały się takie sytuacje, że po akcji ludzie poznają, że przyjechał do nich złoty mistrz olimpijski?
Cały czas się zdarzają. Pamiętam jak jakiś czas temu pojechaliśmy do zdarzenia – delikatny pożar, nie było osób poszkodowanych, i nagle ktoś mówi z przekąsem: Przyjechał Bródka. Jeśli ktoś się cieszy z tego, że mnie zobaczył, bo przyjechałem do akcji to sprawia mi to radość, ale ja jadę przede wszystkim jako strażak – chcę zrobić to, co do mnie należy, czyli pomóc ratować życie, czy mienie. Czasami na koniec zdarzenia rozdam kilka autografów, czy zrobię z kimś selfie. Są to atrybuty popularności.
A najtrudniejsze akcje, w których brałeś udział?
Kiedy jedziemy pomóc w wypadkach komunikacyjnych...
Różne zdarzenia ze służby mają wpływ na życie rodzinne?
Staram się, aby nie miały. Znalazłem sposób – idę w drugim kierunku. Po służbie jadę na trening. O tym, co się wydarzyło staram się zapominać jak najwcześniej.
Jak wygląda Twój rozkład dnia w zimowych miesiącach?
Ten czas jest mocno obciążony...
Właśnie widzę. Teraz kawa z dziennikarką, godzinę wcześniej wywiad dla innego tygodnika... (śmiech)...
(Śmiech) Na tyle mi dziś pozwala służba. A jeśli dobrze pójdzie to jeszcze zrobię trening. Mamy tutaj siłownię. Sprawność strażaka jest wpisana w naszą służbę, więc jeśli tylko czas na to powoli – podnosimy swoją wydolność. Zwykle tak planujemy, że w czasie, kiedy jesteśmy na służbie – robimy trening, ponieważ jest to łatwiejsze. Muszę się też dobrze przygotować do zawodów, więc między służbami jeżdżę na treningi do Tomaszowa Mazowieckiego, gdzie od niedawna mamy tor łyżwiarski. Jest to czas bardzo intensywny, który nie tylko dla mnie jest trudny, ale i dla całej rodziny. Kolejne wyjazdy, zgrupowania i tak aż do mistrzostw.
W niedzielę jest czas na rodzinne obiady?
Niedziela to dzień odpoczynku, więc po mszy świętej staramy się spędzić jak najwięcej czasu wspólnie, mimo, że każdy jest zapracowany. Nie zawsze też system mojej pracy na to pozwala.
Trening, służba, trening, a czas wolny?
Czasu wolnego to tak naprawdę nie ma (śmiech).
Jak odpoczywasz?
W sporcie. Nie zawsze jest to łyżwiarstwo szybkie. Dużo jeżdżę na rolkach, na rowerze. Niedawno wróciliśmy z Majorki – tygodniowego zgrupowania na rowerze. Przez tydzień przejechaliśmy prawie 700 kilometrów. Jest to odskocznia od dnia codziennego.
Polityka, sport – o tym ostatnio dość głośno... Angażujesz się w życie polityczne?
Staram się być daleki od polityki i myślę, że sport powinien być poza polityką.
W sporcie nie zawsze przestrzegane są zasady fair play?
Mam to szczęście, że biorę udział w dyscyplinie, w której o zwycięstwie decyduje czas. Wiem jednak, że w sporcie bywa różnie... Niestety w różnych dyscyplinach jest tak, że sędziowie decydują o zwycięstwie...
Doświadczyłeś hejtu?
Bezpośrednio nie, ale idzie to w złym kierunku. Hejt na pewno nie jest zachowaniem godnym naśladowania.
Jak wspominasz swoje dzieciństwo?
To było tak dawno! (śmiech). Wychowałem się w tradycyjnej rodzinie. Rodzice od samego początku do dnia dzisiejszego nas wspierają – zarówno mnie jak i siostrę. Jestem szczęśliwym człowiekiem, bo wychowałem się w pełnej rodzinie. Może nie zawsze było wszystko, jeśli chodzi o rzeczy materialne, ale wspieraliśmy się nawzajem – a to było najważniejsze.
Najpierw Puchar Świata, później złoto olimpijskie. Jak zmieniło się Twoje życie?
Zmieniło się całe moje życie. Z osoby mało znanej stałem się osobą dość rozpoznawalną. Gdybym jeszcze raz miał przechodzić tą drogę to już bym był o wiele mądrzejszy i łatwiej byłoby mi pewne rzeczy poukładać. Zostałem dalej przy sporcie i przy służbie – musiałem wyznaczyć sobie priorytety. Po zdobyciu złota olimpijskiego doświadczyłem, co tak naprawdę znaczy nie mieć czasu. Dużą część czasu zajmują treningi. Do tego dochodzą wywiady i inne aktywności – one również zajmują czas, ale też muszą być. Nie zawsze też mam czas na różne akcje charytatywne, ale staram się we wszystkim znaleźć „złoty środek”. Mimo tego, że dużo wyrzeczeń i poświęcenia kosztowało to mnie i moją rodzinę - jestem zadowolony z tego, co się wydarzyło.
___
Źródło: Tygodnik Idziemy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz