O. Zbigniew Strzałkowski i o. Michał Tomaszek to pierwsi polscy misjonarze męczennicy. Chociaż ich wspomnienie przypada w dniu 7 czerwca – tego właśnie dnia w 1986 roku O. Zbigniew przyjął Święcenia Kapłańskie, a O. Michał – Święcenia Diakonatu, dziś – 9 sierpnia mija trzydziesta trzecia rocznica zamordowania polskich misjonarzy przez terrorystów z Sendero Luminoso – komunistyczną organizację. Na świecie ich wspomnienie przypada właśnie dziś. W Polsce w dniu 9 sierpnia jest święto św. Teresy Benedykty od Krzyża (Edyty Stein), Patronki Europy, dlatego wspomnienie Bł. Misjonarzy Męczenników zostało wyznaczone na dzień 7 czerwca.
- Braciszek był świadomy zagrożenia – mówi Marek Tomaszek, brat bliźniak Bł. O Michała. Przyznaje, że prosił brata z całego serca aby dopóki żyje mama, nie wyjeżdżał na misje. Wie, przez co mama przeszła. - Prosiłem go, mówiłem: Michał, zdajesz sobie sprawę w jakie miejsce jedziesz... – wspomina Marek Tomaszek.
- Byłem na pożegnaniu Zbyszka i Jarka w Rychwałdzie, w 1988 roku. Jarek poprosił mnie o spowiedź – wspomina O. Ryszard Jarmuż, który pragnął wyjechać na misje razem z braćmi. Jednak do Pariacoto przyjechał pierwszy raz dwa i pół roku po śmierci O. Zbigniewa i O. Michała.
O. Michał dołączył do dwóch franciszkanów w lipcu 1988 roku. Kilka miesięcy wcześniej do Peru przylecieli o. Jarosław Wysoczański i o. Zbigniew Strzałkowski. Od początku pracy na misji w Pariacoto franciszkanie wyróżniali się ogromnym zaangażowaniem w działania charytatywne i duszpasterskie. Zbudowali m.in. instalację wodną i kanalizacyjną. O. Zbigniew, chociaż nie ukończył żadnych studiów medycznych – był nazywany przez tamtejszych ludzi „nasz doktorek”. Chętnie niósł pomoc wszystkim chorym, dlatego też jest patronem ludzi chorych, cierpiących na ciele i duszy. O. Michał natomiast, jeszcze w czasie seminarium duchownego był niezwykle zaangażowany w pracę z dziećmi niepełnosprawnymi. O. Michał Tomaszek jest patronem dzieci i młodzieży, wypraszającym u Boga dar potomstwa. Obydwaj są patronami w obronie przed światowym terroryzmem.
Straszy brat O. Zbigniewa Strzałkowskiego przyznaje, że był zaskoczony decyzją brata o wstąpieniu do zakonu. - Dostałem list od rodziców, w którym napisali, że Zbyszek idzie do zakonu. Byłem wtedy w Lublinie w wojsku. Ta wiadomość była dla mnie szokiem. Myślę, że nawet rodzice się tego nie spodziewali. Tutaj, niedaleko mnie mieszka lekarz, którego czasem spotykam. Kiedyś mówił mi, że wiedział wcześniej od nas, że Zbyszek planuje wstąpić do zakonu, ponieważ był u pana doktora po zaświadczenie lekarskie, które było potrzebne przy wstąpieniu do seminarium – wspomina Bogdan Strzałkowski.
Po wylocie młodych misjonarzy na misje, kontakt z rodziną mieli cały czas. Zarówno O. Zbigniew jak i O. Michał pisali listy do swoich bliskich. - Bardzo często Michał wysyłał listy. Bardzo dużo pisał do sióstr, do mnie, do rodziców. Michał pisał też do znajomych. W Izbie Pamięci, która jest w rodzinnym domu O. Michała są wszystkie albumy, które są stworzone przez niego samego. Każde zdjęcie jest podpisane – mówi Marek Tomaszek. – Michał urodził się w domu, w Łękawicy. Po wielu latach po jego śmierci dom został przebudowany, a z jednego pomieszczenia zostało zrobione muzeum. Jest tam jego habit, są listy, przedmioty, których używał – mówi o. Ryszard Jarmuż, kolega błogosławionych męczenników.
Polscy misjonarze dostawali pogróżki, ale o wyjeździe z misji nie myśleli. Skrajnie lewicowa peruwiańska organizacja Sendero Luminoso (Świetlisty Szlak) uznawała ich pracę i posługę za „szkodliwą dla rewolucji”. Terroryści widzieli, że coraz więcej ludzi gromadzi się przy zakonnikach, uczestniczy we Mszy św., a to im się nie podobało. Raz nawet w Wielki Czwartek O. Michał znalazł na ołtarzu kartę, na której było napisane, że: jeśli nie przestaniecie odprawiać Msze Święte, modlić się, uczyć różańca, jeśli nie przestaniecie pomagać, współpracować z imperializmem, to zginiecie”.
W dniu 9 sierpnia 1991 roku, po Mszy św., terroryści uprowadzili zakonników i związanych wywieźli w okolice cmentarza. Po kilku latach okazało się, że wśród kandydatów do zakonu, którzy wiedzieli jak ojcowie żyją, z kim się spotykają – był terrorysta... Polscy franciszkanie zginęli od strzałów w tył głowy, O. Zbigniew dostał też strzał w plecy. Na plecach O. Zbigniewa terroryści zostawili karton z napisem: „Tak kończą lizusy imperializmu”.
W tym czasie w Polsce od 10 do 15 sierpnia 1991 roku obywały się VI Światowe Dni Młodzieży w Częstochowie. I właśnie tego dnia, 10 sierpnia do Polski przyszła wiadomość o śmierci młodych, polskich misjonarzy – O. Zbigniewa Strzałkowskiego i O. Michała Tomaszka.
- Nie miałem żadnego przeczucia, że coś się mogło stać. Tego dnia robiliśmy drewno na zimę – wspomina Bogdan Strzałkowski. - Jak przyjeżdża trzech franciszkanów w południe, w sobotę, to znaczy, że coś się stało. Powiedzieli, że prawdopodobnie Zbyszek nie żyje. Prawdopodobnie – chociaż dobrze wiedzieli, że nie żyje – mówi brat Bł. O. Zbigniewa. Wspomina, że im – mężczyznom było troszkę „łatwiej” przyjąć tę tragiczną wiadomość, natomiast ich mamusia przeżywała to, co się wydarzyło do końca życia. - Przyjeżdżali do naszego domu ojcowie, bracia franciszkanie, mówili do mamusi, że mamy świętego, na co mamusia odpowiadała: „w porządku, święty, ale Zbyszka nie ma”...
Bogdan Strzałkowski mówi, że dużo czasu musiało minąć, zanim się pogodził z tym, że najmłodszy brat już nigdy nie przyjedzie do domu. A w takie dni jak jest wspomnienie braci, bierze książkę, czyta, przypomina sobie różne wydarzenia... – To było ponad trzydzieści lat temu, wtedy nie było u nas telefonów. Odkąd Zbyszek wyjechał na misje to się nie słyszeliśmy – wspomina... Bogdan Strzałkowski mówi, że zaledwie kilka dni przed informacją o zabójstwie brata, odwiedził ich przełożony O. Zbigniewa i O. Michała. – Przy tym stole siedzieliśmy, Jarek przyjechał do nas ze swoją mamusią. Najpierw na urlop miał przyjechać Zbyszek, ale siostra Jarka wychodziła za mąż, więc się zamienili. Wtedy zapytałem Jarka jak tam jest z tym terroryzmem. Opowiedział, że już nie raz im grożono... A kilka dni później przychodzi wiadomość, że Zbyszek i Michał zostali zamordowani przez terrorystów z Sendero Luminoso. To był szok.
Tego dnia, 10 sierpnia 1991 roku, brat bliźniak O. Michała również niczego nie przeczuwał. Pracował z rodziną na polu, kosili zboże. Marek Tomaszek wspomina, że od swojego chrzestnego dowiedział się o tragedii. - Cały czas nie dowierzałem temu, co usłyszałem. Miałem nadzieję, że nie jest to prawda. Dwie godziny później przyjechało trzech franciszkanów z Krakowa, którzy potwierdzili to, że nasi chłopacy nie żyją – mówi. - Pierwsze pytanie mamusi brzmiało: Czy cierpieli? W odpowiedzi na to, że dostali strzał w tył głowy, mamusia odpowiedziała: Bogu dzięki, że nie cierpieli.
Pogrzeb zakonników odbył się w dniu 12 sierpnia 1991 roku. Była to jednocześnie wielka manifestaca wiary i przyjaźni tamtejszych ludzi do polskich misjonarzy. Indianie, którzy przychodzili do kaplicy, w której były ciała zamordowanych misjonarzy nie modlili się za nich, tylko do nich...
W uroczystościach pogrzebowych w Pariacoto nie było najbliższej rodziny braci, ale mieli oni zaproszenie, by spotkać się w tym czasie w Krakowie z Ojcem Świętym Janem Pawłem II. – Ojciec Święty powiedział jedno zdanie, którego nie zapomnę do końca życia, i które powtarzam rodzinom w trudnych chwilach. Ojciec Święty powiedział jedno krótkie zdanie: Pan Bóg daje krzyże, ale pomaga je nosić – wspomina Marek Tomaszek.
- Pierwszy raz poleciałem do Pariacoto w 2000 roku, z mamusią. I jest to najważniejsze wydarzenie w moim życiu, że właśnie udało mi się zawieźć mamusię na grób syna – podkreśla Marek Tomaszek.
Następnego roku, czyli w dziesiątą rocznicę zabójstwa, do Pariacoto pojechał Bogdan Strzałkowski. - Poleciałem w dziesiąta rocznicę śmierci, czyli w 2001 roku. Bałem się jazdy do Pariacoto. Pierwszą noc spędziliśmy u franciszkanów w Limie. W Pariacoto byliśmy parę dni, ale czym było bliżej to miałem większy strach – wspomina. – Jak przyjechaliśmy do Pariacoto, weszliśmy do kościoła, pomodliliśmy się przed ołtarzem, poszliśmy do ich grobów – było ciężko...
- Pamiętam, że wtedy kiedy byłem w Pariacoto to mieszkańcy coś świętowali, ale nie pamiętam jakie to było wydarzenie. W każdym razie strzelali. W Pariacoto dzień zaczyna się przed 7.00. Jeszcze rano, kiedy było ciemno – słyszę wystrzały. Proszę sobie wyobrazić jak się czułem... Ciężko było mi to przeżyć – mówi. - Kiedy byłem ostatni raz, przed pandemią, to już rano poszedłem sam na miejsce zbrodni. Poszedłem sam, chociaż widziałem tych ludzi, którzy mi się przyglądali. Troszkę miałem obawy czy się nic nie stanie, ale było spokojnie – wspomina Bogdan Strzałkowski.
O. Ryszard Jarmuż doskonale pamięta swój pierwszy pobyt w miejscu, gdzie żyli jego współbracia. - Byłem krótko po ich śmierci. Kucharka poukładała ich rzeczy, tak jakby za chwilkę mieli wrócić do pokoju...
Beatyfikacja O. Zbigniewa Strzałkowskiego i O. Michała Tomaszka oraz Ks. Dordiego, zamordowanego również przez terrorystów z Sendero Luminoso, kilka dni później – 25 sierpnia 1991, odbyła się w dniu 5 grudnia 2015 roku w Chimbote.
Podczas ostatniej Mszy Świętej, którą odprawili wspólnie, był czytany fragment Ewangelii wg św. Marka (8, 34-9, 1): „Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je”.
___
Źródło: PCh24.pl
Bardzo dziękuję br Janowi - Promotorowi Kultu Błogosławionych Braci Męczenników z Pariacoto, Bogdanowi i Andrzejowi - braciom Bł. O. Zbyszka, Markowi - bratu Bł. O. Michała i O. Ryszardowi - koledze Błogosławionych Męczenników za zaufanie i całe dobro jakie od Was otrzymałam 💞
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz